poniedziałek, 23 maja 2016

Z archiwum na Orłowskiej 57.

Nie wiele jest wyników wyszukiwania związanych z tym adresem. Podejrzewam też, że nie wiele osób wie, co pod tym adresem się mieści. A na ul. Orłowskiej 57 w Gdyni, stoi szkoła. A dokładnie Zespół Szkół Administracyjno - Ekonomicznych, z Technikum Ekonomicznym i Handlowym w roli głównej. Za moich czasów, to było Liceum Ekonomiczne i Handlówka - też liceum, ale wypowiadane z pogardą, nie wiedzieć czemu, nazywane było po prostu handlówką. My na nich mówiliśmy handlówka, oni na nas ekonomik. I tak, już od samego początku stworzył się wyraźny podział, na lepszych i gorszych, przy czym MY, byliśmy oczywiście lepsi. 
Rok starszy kolega z osiedla, który miał przyjemność chodzić już do ekonomika, zapytany o budę odpowiedział tak:
- Wiesz, to taka trochę zawodówa. Przez tą handlówkę, oni tam wszyscy w szwedach chodzą. Dresiarze, skinhedzi, depesze, trochę kujonów a reszta, same dziwaki. Ale spoko, nie jest źle, spodoba Ci się. 
Nie brzmiało to zachęcająco, zwłaszcza dresiarze i skinhedzi, ale nie było już odwrotu, 1 września '95 roku zbliżał się nieubłaganie. 
Pierwsze spotkanie z koleżankami z klasy, było nieudolną próbą połapania się kto jest kim, z kim warto zagadać, a kogo lepiej omijać z daleka. Już przed pierwszą lekcją była mała skucha, bo jedna blondyna pomyliła laskę, w krótkich włosach z chłopakiem i na cały korytarz zawyła:
- Oooo! Mamy jednego rodzynka!
A tak się kurde składa, że trafiłam do klasy żeńskiej, składającej się tylko i wyłącznie z samych dziewczyn. Laska, która wypaliła do Baśki myśląc, że ta jest chłopakiem, od razu mi się spodobała. Pomyślałam sobie "co za kretynka" i już ją pokochałam!
Pokochałam ją, za jej zielone Martensy i za to:
- Cześć! Aśka jestem, chcesz iść w piątek na punkowy koncert?
Pierwszą lekcją była geografia. Pamiętam, bo już na dzień dobry nauczyciel przekręcił moje nazwisko i uparcie przez cały rok wywoływał mnie ...szak, zamiast ...szuk! Szlag mnie trafiał, bo chodź za każdym razem go poprawiałam, on zawsze swoje. Miał przy tym niezły ubaw, zwłaszcza jak udawał groźnego belfra, który zaraz wszystkim pały postawi, "a tobie ...szak w pierwszej kolejności." 
Co tam pały. Pały mnie nie ruszały, za to bomba - tak. 
A ponieważ była to szkoła dwuzmianowa i w piątki miałyśmy na popołudnie do 18:50, to kto by tam zostawał na ostatniej lekcji, zwłaszcza geografii, kiedy październik, ciemno jak w dupie, a my sterczymy na dziedzińcu z powodu bombowego alarmu. Klniemy na czym świat stoi, że przez jakiegoś durnia, żartownisia pojebanego, który pewnie nie chciał mieć klajzy z majzy, my tu teraz na tym dziedzińcu musimy się kotłować. Ekonomik z handlówką jasna cholera, niech go szlag. No to co, tak będę stała jak dupa? Olewam to. Pieprzę, jadę do domu, w poniedziałek się dowiem co i jak. 
Dowiedziałam się już w sobotę rano, że podłożyłam bombę i uciekłam. 
Oczywiście żadnej bomby nie było, ale niesmak pozostał i oczywistym winowajcą był ten, który zwiał. A tak się składa, że Pan od geografii dokładnie wszystkich policzył, chociaż trafili na ostatnie 10 minut lekcji. 
Dzięki Aśka za cynk. Za ten spierdolony weekend i za te wypite browary.
W poniedziałek szłam do szkoły jak na ścięcie. Naturalnie pierwszą lekcją byłą geografia, kończyć i zaczynać tydzień lekcją geografii, to tylko w ekonomiku. Ile myśmy fajek z Aśką wypaliły w bramie w ten cholerny poranek. Co myśmy się wersji na wymyślały, dlaczego zwiałam. Na nic to wszystko w obliczu pytania:
- Matka się nie zdziwiła, że wcześniej ze szkoły wróciłaś?
Aż się zakrztusiłam! Zwiać z lekcji i pojechać do domu? Czy On na głowę upadł? Czy On kurwa do szkoły nie chodził?
- Nie, Panie Profesorze.
- Matka się Tobą nie interesuje?
- Nie specjalnie, Panie Profesorze. Ja nie wróciłam do domu.
- Aaaaaa! To gdzie polazłaś?
Ja pierdole.
- Do koleżanki pojechałam.
- A matka koleżanki się nie zdziwiła, że przyłazisz z plecakiem, zamiast po szkole do domu iść?
- Nie zauważyłam, żeby się dziwiła.
- Matka koleżanki, też się nią nie interesuje!
I tak maglował mnie jeszcze przez pół lekcji, a na koniec powiedział tylko:
- Ty się ...szak doigrasz, ty się doigrasz.
- ...szuk Panie Profesorze.
I tak przez całą pierwszą klasę wypominał mi tę bombę. Winowajcy nigdy nie znaleziono, a mi na szczęście nie przypięto łatki, ani też nie dostałam ksywy "bomba". Pan od geografii, w gruncie rzeczy był w porządku facetem i chociaż godziny mi nie usprawiedliwił, to dyrektorowi nie zgłosił.
A kiedy za rok, szkoła obchodziła siedemdziesięciolecie i trzeba było odnaleźć groby byłych, nieżyjących już nauczycieli, na cmentarzu na Witominie, celem złożenia im kwiatów, tę misję polecił mnie i Aśce. To była misja. Kurcze! Co to była za misja!
Rok starsze, już nie kociary, woziłyśmy się po szkole przez dobre trzy tygodnie. Dostałyśmy totalnie wolną rękę. Nasze cmentarne wyprawy przeważnie miały miejsce w godzinach przedpołudniowych, w dni kiedy miałyśmy na drugą zmianę, czyli trzy razy w tygodniu. Naturalnie, za każdym razem spóźniałyśmy się na jedną lub dwie lekcje, ale z góry byłyśmy usprawiedliwione, bo wszyscy w szkole wiedzieli, że Magda z Aśką z II D, jeżdżą na cmentarz. Wszystko to miało miejsce na przełomie września i października '96 roku. Polska złota jesień, ciepło, słonecznie, kolorowo. Cmentarz witomiński zajmuje powierzchnię około 23 hektarów, nie trudno więc wyobrazić sobie ile czasu zajmowało nam dojście z jednego końca na drugi, narysowanie mapek i oznaczenie miejsca konkretnych grobów. Z poczuciem misji, dumnie przemierzałyśmy zasypane jesiennymi liśćmi alejki i ścieżki. Godziny spędzone na cmentarzu w pewnym sensie oswajały nas ze śmiercią, co dla szesnastolatek, ubierających się na czarno, słuchających Tiamat, Depressive Age, czy Korn'a było czymś zgoła upragnionym. Cmentarz był balsamem na nasze mroczne dusze. Wypaliłyśmy masę fajek z duchami zmarłych, rozczulały nas maleńkie nagrobki i tragiczne epitafia, wyobrażałyśmy sobie własne pogrzeby, dobierałyśmy odpowiednie utwory muzyczne, jakie będziemy kazały sobie puścić nad grobem. Oczywiście mają nas spalić i absolutnie kurwa nie płakać. Ma być głośna muzyka i dobra zabawa! Ustaliłyśmy przecież, że nasz bóg pije piwo, więc nie ma mowy o suchym pysku i minach na kwintę.
- Magda? Myślisz, że jest coś po drugiej stronie?
- Myślę, że jest wielka poczekalnia, w której siedzisz i czekasz na nowe życie, na nowe ciało.
- Reinkarnacja?
- No tak. Przecież myśmy musiały się już kiedyś spotkać. Inaczej nie siedziałybyśmy tu i nie kręciły beki ze śmierci. Gdybyśmy nie wiedziały, że jest reinkarnacja, chodziłybyśmy po tym cmentarzu posrane ze strachu przed kosą i piekłem. Nie sądzisz chyba, że poszłybyśmy do nieba? Bratnie dusze spotykają się ponownie na ziemi, ciągnął do siebie. Myślisz, że dlaczego Ty, ja, Marika i Baśka siedzimy w ostatniej ławce?
- Bo znamy się z poprzedniego wcielenia?
- Na bank! Ta buda, jest kolejnym etapem wędrówki naszych dusz. Zobaczysz kiedyś, że nasze spotkanie nie było przypadkowe.

I tak w oparach cmentarnych świec i metafizycznych rozważań, nasza misja dobiegła końca. Groby odnalezione, kwiaty złożone, honory oddane, Profesor do geografii zadowolony.
- Nie bałyście się dziewczyny, tych cmentarnych poszukiwań?
- Eeee, nieee. - odpowiedziałam krótko, za to Aśka wypaliła nieoczekiwanie:
- Panie Profesorze! Na cmentarzu, jak w domu. Mój ojciec jest kamieniarzem.
...

źródło: internet

11 czerwca tego roku, Zespół Szkół Administracyjno - Ekonomicznych organizuje ostatni zjazd absolwentów, w obecnych murach na ul. Orłowskiej 57. Cała szkoła ma być przeniesiona do Techniku Transportowego na al. Zwycięstwa 194. Trochę to smutne, ale podobno konieczne z powodu niżu demograficznego i modernizacji kolejnych 18 szkół w Gdyni.
Każda szkoła ma swoje historie, mury na Orłowskiej 57 kryją ich wiele...
To be continued...
Ps. Wszystkie wydarzenia są prawdziwe, a imiona uczniów nie zostały zmienione.
Sorry dziewczyny ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz