wtorek, 25 marca 2014

Każdy ma takiego fryzjera na jakiego zasługuje!

Pierwszy raz krótkie włosy popełniłam w liceum. Założyłam się z kolegami...chłopcy przeszli już etap długich herów i zaczęli masowo golić sobie głowy, a że byliśmy w dobrych humorach to rzucone przeze mnie luźne hasło "a co? ja się nie zgolę?!" zostało potraktowane bardzo poważnie. Wstyd było się wycofać, honor wziął górę, poszłam pod ostrze. Długość tego co pozostało na mojej głowie nie zasługiwało na miano włosów. Jeden, może półtora centymetra - jeż - to max określenie na jakie mogłam sobie pozwolić. Jednak efekt był zaskakujący i przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania! Już wtedy dostrzegłam, że nożyczki w męskich dłoniach to połączenie idealne. 
Po latach zmagań i poszukiwań znalazłam Fryzjera Idealnego! To On rok temu doprowadził moja głowę do ładu, po tym jak  jeden z asystentów neurochirurga zamachnął się skalpelem wycinając mi zakole równie imponujące jak u Myszki Miki. 
Fryzjer Idealny, to ktoś kto dba nie tylko o nasze włosy. Jest jak balsam dla naszej duszy, tak dla duszy, fryzura jest przy okazji. Połączenie asertywności z empatią w dłoniach Fryzjera Idealnego zawsze da efekt właśnie taki, jak nam się wydaje, że oczekujemy. Dlatego będę się upierać, że Fryzjerem Idealnym jest mężczyzna. Tylko mężczyzna potrafi odgadnąć o co chodzi kobiecie, nawet jeśli ona sama już nie jest pewna co miała na myśli. Przy czym zaufanie jest tu niezmiernie istotne. Daj mu wolną rękę a dopieści twoje włosy tak jak na to zasługują. Od Fryzjera Idealnego zawsze wyjdziesz zadowolona, idąc ulicami starego miasta nie sposób nie czuć się wyjątkowo. Mijając fontannę Czterech Kwartałów, stąpając po bruku Świętego Ducha, kierując się w stronę Długiego Pobrzeża mijasz historię. Uczestniczysz w niej, ponieważ jesteś kimś wyjątkowym, kimś kto będąc tylko sobą może pozwolić sobie na luksus bycia kimś. Magia tego miejsca sprawia, że twój Fryzjer Idealny staje się powiernikiem twojej historii. Dziś kawałek mojej historii został tam, na Grobli i chociaż zapuszczam znów włosy, pozostanę mu wierna, bo każdy ma takiego fryzjera na jakiego zasługuje, a ja zasługuję na Fryzjera Idealnego!

sobota, 8 marca 2014

"Zapamiętaj sobie, dzisiaj jest Dzień Kobiet!"

Niezmienne tego dnia zastanawiam się nad genezą tego święta i za każdym razem wychodzi mi to samo. 
Od ponad stu lat upamiętnia ono ofiary walk o równouprawnienie kobiet. Chociaż już w starożytnym Rzymie początek marca był dobrym pretekstem do świętowania tradycyjnie wówczas pojmowanej kobiecości, nierozerwalnie związanej z płodnością, zamążpójściem i macierzyństwem. Cóż, od czegoś trzeba było zacząć. Musiało minąć wiele stuleci, abyśmy mogły mieć to co mamy dziś. Nie będę tu rozprawiać o równouprawnieniu bo to temat rzeka, a nie chciałbym zostać porwana przez falę własnych przemyśleń. 
Cóż więc mamy? Zaobserwowałam dziś dziwne zjawisko na facebook'u! Kobiety wzajemnie składają sobie życzenia z okazji dnia ich święta. Sama nawet lajknęłam jeden obrazek, ale był na nim taki fajny, mały, szary kotek, który obwąchiwał czerwoną różę. Zaraz potem pomyślałam, że to jest jakieś dziwne, że "baby są jakieś dziwne" i przypomniał mi się ten nieszczęsny film o takim właśnie tytule. 
Tydzień temu był u nas mój Brat, a że Brat na stałe mieszka w Szkocji i przyjeżdża do Polski stosunkowo rzadko, był to dobry pretekst do napicia się szkockiej! Wieczór spędzony w towarzystwie dwóch moich ukochanych facetów jawił mi się jako flashback z dawnych czasów kiedy do "Monopolu" zasiadaliśmy częściej. Serce się moje radowało na samą tą myśl, jednak dla odmiany postanowiliśmy wypożyczyć jakiś film z VOD'a. I tu strzeliłam sobie w stopę! Nie wiem dlaczego uznałam, że polska komedia o wymownym tytule "Baby są jakieś inne" będzie idealna na ten "męski" wieczór. 
Wystarczyłby jeden wyraz na określenie tego filmu - gówno, ale ja pójdę dalej, powiem więcej, użyję dwóch wyrazów - gówno prawda! Patrząc przez pryzmat swojej kobiecości, nie mogę zgodzić się z ani jednym wypowiedzianym tam zdaniem! Półtorej godziny jazdy samochodem z Robertem Więckiewiczem i Adamem Woronowiczem, półtorej godziny dialogu, a właściwie monologu Adasia Miałczyńskiego, czyli w efekcie Marka Koterskiego na temat bab - to był z mojej strony samobój! 
Ale wstyd było się wycofać, moja pokerowa twarz zdawała się być ponad to. Niech sobie malkontenci jedni pieprzą zdrowo bzdury wyssane z palca, niech sobie generalizują, popadają w skrajności i tak koniec końców wylądują z twarzą przy podłodze. O jakaż była moja radość kiedy wiedzeni rzekomym podstępem kolejnej baby, która jak twierdzili skręci w lewo chociaż kierunkowskaz daje w prawo, nie zapanowali nad własnym egocentryzmem i zaryli dzióbkami między własne nogi! 
Długo jeszcze toczyła się dyskusja nad butelką whisky. Do jakich doszliśmy wniosków? Baby i faceci są inni i jedni i drudzy bywają dziwni! Tego nikt nie podważy. Nie oszukujmy się, nie ma jednej sztancy i całe szczęście! Z perspektywy dnia dzisiejszego, polecam ten film każdej prawdziwej kobiecie i każdemu prawdziwemu mężczyźnie, żebyście zobaczyli jacy nie jesteście! 
Dziś jest Dzień Kobiet i każdy ma prawo złożyć nam życzenia,  tak samo my mamy prawo złożyć je innym i nie ma w tym nic dziwnego! W końcu o to była ta walka przez stulecia, równouprawnienie jest w naszych działaniach, równouprawnienie jest w nas, nie wstydźmy się tego i nie umniejszajmy temu! 
Wszystkiego Najlepszego wszystkim Kobietom i Mężczyznom  znającym naszą wartość!

sobota, 1 marca 2014

Zamykam ten rozdział!

Im więcej upłynęło czasu tym trudniej jest mi uwierzyć, że to już za mną.  Tego dnia w tym roku w
kalendarzu nie ma. Chociaż myślę, że jest gdzieś pomiędzy wczoraj a dziś ale dla zrównania się z rokiem zwrotnikowym możemy go przeżywać tylko raz na cztery lata. Wtedy dwa lata temu, to był bardzo długi dzień.  Szłam jak na skazanie bo wiedziałam, że wyrok będzie i choć niektórzy próbowali mnie uspokajać zwalając winę na hormony i ciążę to ja już zdiagnozowałam się sama. No może trochę z pomocą doktora House'a. Czas w tym wielkim urządzeniu jakby się zatrzymał,  zwłaszcza wtedy gdy pani która jeszcze godzinę wcześniej zupełnie bez podstaw zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze, na koniec ze strachem w oczach oznajmiła, że będzie chciał ze mną porozmawiać lekarz. Nie miałam siły jej pocieszać, odpowiedziałam więc tylko "wiem". 
"Krwiak w prawym płacie skroniowym" nie brzmiało dobrze zwłaszcza,  że na głowę wówczas nie upadłam, więc karetka - szpital Gdynia - brak miejsc, bark aparatu, gronkowiec na neurologii, brak patologii ciąży - karetka - szpital Gdańsk Zaspa - czekanie do rana na zespół radiologów - basen - jednak nie jest tak źle może pani chodzić - ale mamy słaby sprzęt, więc - karetka - Gdańsk Uniwersyteckie Centrum Kliniczne - sprzęt jak cholera - gorzej z opisującym który potrzebował na to aż tygodnia - ale wreszcie udało się - jest wynik! Naczyniak jamisty w prawym płacie skroniowym. Guz, z którym można żyć o ile nie zaczyna krwawić. Krew zbiera się w jamie powodując ucisk i dając nieswoiste objawy podróżowania w czasie, przeżywania rzeczywistości z pozycji widza lub wrażenie bycia postacią z kreskówki, jednocześnie nie będąc w stanie określić którą,  może każdą a może żadną.  Jakkolwiek zabawnie to brzmi, to objawy padaczki skroniowej a z tym już do śmiechu nie jest. 
Po włączeniu odpowiednich leków dotrwałam do rozwiązania ciąży, raz było lepiej raz gorzej. Jednak niespodziewana wizyta na Klinicznym Oddziale Ratunkowym przy UCK kiedy malutka miała miesiąc pomogła mi podjąć decyzję o poddaniu się operacji. Obiecałam, że zgłoszę się jak najszybciej, w zamian za to wypuścili nas po kilku godzinach mojego stanowczego "nie położycie mnie dzisiaj na stół! Nie ma mowy, ona ma dopiero 4 tygodnie, dajcie mi jeszcze trochę czasu".
Szybko się jednak nie zgłosiłam, trudno się do tego przygotować ale minął już rok od diagnozy a  czas nie działał na moją korzyść.  Starsza córka skończyła 4 lata, młodsza 7 miesięcy, powoli odstawiana od piersi jakby czuła co się święci,  w końcu była w tym ze mną od samego początku.  Kto jak nie ona najlepiej wiedziała co czuję, mi natomiast trudno było sobie wyobrazić co czuje mój mąż.  Myślę,  że był przerażony bardziej ode mnie ale na pewno trzymał się dzielniej.  Czasem jak egoistka rozklejałam się nad sobą zapominając,  że to nie ja mogę stracić siebie,  lecz On mnie. 
Razem podjęliśmy decyzję,  że to już czas.  Zostawiłam więc rodzinę wiedząc,  że poradzą sobie przez te kilka dni, wiedziałam również,  że idę w dobre ręce,  wszak miał mnie operować jeden z najlepszych neurochirurgów w kraju. Tak, to był piękny dzień, żeby uratować komuś życie.  W nocy padał śnieg a rano otuchy dodały mi promienie słońca i Profesor S. żegnający mnie słowami "do zobaczenia wieczorem", anestezjolog w czapeczce z Bartem Simpsonem życzący mi kolorowych snów. To nie mogło skończyć się źle!
Powrót do świata był bolesny, ale jakże obiecujący kiedy zobaczyłam uśmiechnięta twarz Profesora gdy usłyszał ode mnie odpowiedz na pytanie jak się nazywam. Kolejne dni były ciężkie,  ale powoli zbliżały mnie do wielkiego powrotu, powrotu do życia.
Na te wszystkie wspomnienia przechodzą mnie dreszcze,  trudno uwolnić się od wrażenia,  że to było wczoraj,  ale już po wszystkim. Blizna w środku lubi o sobie przypomnieć i przenosi mnie chwilami w inny wymiar, już mocno przytłumione deja vu pozwala przeżywać rzeczywistość po raz kolejny, ale szybko wracam na ziemię głaszcząc się po bliźnie na głowie.
Tak oto za pięć dni minie rok, chciałbym nie świętować tej rocznicy, chciałbym zwyczajnie przeżyć ten dzień.  Wycałować męża i córki na dzień dobry, w pracy pożytecznie spędzić czas, wypić mocną kawę, posłuchać muzyki, zjeść dobry obiad albo chociaż kolację, obejrzeć wieczorynkę, życzyć dzieciom słodkich snów,  spędzić wieczór u boku ukochanego.
Nie chcę znowu jechać na blok, nie chcę mieć intubacji, nie chcę by bolała mnie głowa, nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Przeżyłam to już  raz, opisałam i zamykam ten rozdział!
Dziękuję,  że mogłam to opisać.