wtorek, 30 grudnia 2014

Miłosnego Nowego Roku!


Od mojego zeszłorocznego postanowienia minął rok.
Muszę przyznać, że udało mi się je zrealizować w stu procentach, z czego jestem bardzo zadowolona. Chciałabym podziękować wszystkim moim czytelnikom, wszystkim tym, którzy mnie lubią i tym cichym obserwatorom i gościom również. Wiem, że to nic takiego, nic wielkiego, raptem 24 wpisy, zapewne nie wszystkie udane, ale wierzcie mi, pisanie ich sprawia mi ogromną przyjemność. Być może jest zbyt politycznie, być może zbyt liberalnie, ale tak jest. Piszę o tym co mnie dotyka, irytuje, ale też cieszy i wzrusza. Marzą mi się krótkie opowiadania, ale jeszcze nie mam śmiałości. Rozkręcam się powoli, nie zawsze mam czas, być może brak mi pewności siebie. Dziękuję za "lajki" i pozytywne komentarze.
Ten rok był dobry, dobre decyzje dają nadzieję na przyszłość. Będzie dużo pracy, ale nie zamierzam sobie odpuszczać. Wciąż szukam inspiracji i będę tu zaglądać. To moja mała frajda, mój relaks, metoda na stres, na dodanie sobie otuchy. Lubię pisać i mam nadzieję, że nie popadam w grafomanię, gdyby jednak tak było, proszę mnie skorygować ;-)
Tym czasem życzę Wszystkim wspaniałych planów na Nowy Rok! Cudownych marzeń i ciekawych przeżyć. Otaczajcie się miłością, spokojem i szacunkiem, bądźcie świadomi swojej mądrości, bądźcie silni. Nie dajcie się zgorzknieniu, marudzie i zrzędzeniu. Niech szczęście Wam sprzyja, a uśmiech będzie nieodłącznym elementem dnia codziennego. Śmiejcie się, rozmawiajcie, przytulajcie, kochajcie się, niech miłość zwycięża, niech towarzyszy Wam zawsze i wszędzie. Miłosnego Nowego Roku!

piątek, 12 grudnia 2014

Teleranek dla każdego!

Pokojowy marsz zaplanowany na 13 grudnia według tych, którzy nie stoją dziś tam, gdzie kiedyś stało ZOMO, ma być marszem w obronie demokracji i wolności polskich mediów. W ramach wolności wyrażania swoich poglądów, zagwarantowanej artykułem 54 Konstytucji Rzeczypospolitej, a także artykułem 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, wypowiadam dziś stanowcze: NIE!

źródło: internet
Nie, dla niskich pobudek jakimi kieruje się człowiek którego nazwiska nie wymienię!
Kopanie w piaskownicy nie idzie po jego myśli, ale nie ma w sobie dość odwagi by zabrać wiaderko i pójść do domu, więc zrobi co w jego mocy, by skłócić wszystkich na placu zabaw.
Nie, dla  przywłaszczania sobie tak ważnej daty jaką jest 13 grudnia!
Dlaczego 13 grudnia? Bo nie był internowany? Bo nie miał odwagi podejść do okna? Za to teraz, ha! Jest ofiarą, oszukali go, sfałszowali jego wybory. Teraz, w pieleszach demokracji, która według niego została podważona, ale dzięki której, może ten żałosny marsz przeprowadzić będzie nam wmawiał, że nie ma wolności mediów, że nie ma demokracji.

Nie, dla obrażonych uczuć religijnych i mieszania polityki z wiarą! Kto jak kto, ale biskupi stojący na czele Kościoła katolickiego powinni znać ustalenia soborów, zwłaszcza ostatniego Soboru Watykańskiego II, który położył kres koncepcji kościoła państwowego. Ale co tam, ustalenia soborów, co tam zdanie Papierza. Nasi biskupi mają swojego ojca. Wielkiego Ojca z Torunia, ojca wszystkich ojców, Prawych i Sprawiedliwych polityków, biskupów i niezliczonej rzeszy opętanych nienawiścią katolików.
Może biskupi, których obrażone uczucia religijne nie znajdują ukojenia w swojej wierze, powinni zrzucić szaty i zmienić zawód? Czy ciskanie piorunami z ambony i na ulicznym marszu oczywiście w tych, których uczucia religijne obrażone nie są, ma być lekiem na całe zło?

Nie, dla "pokojowego marszu, który ma być sprzeciwem"!
Sprzeciwem wobec czego? Wobec mojego ważnego głosu, oddanego w wolnych wyborach? Łatwo jest rzucać oskarżenia nie mając dowodów, ale za to gębę pełną frazesów. 
Krucjata przeciwko odmiennym poglądom, niż te Prawie i Sprawiedliwe jest nazywana pokojowym marszem? Za taki pokój, to ja dziękuję bardzo. Konfliktowanie się z wszystkimi wokół nie łączy, osłabia to o co walczono w latach osiemdziesiątych. Nasza Droga do Wolności nie była łatwa, o tym wie każdy, kto w tamtych czasach żył, niezależnie od tego gdzie stał.
Dlatego nie! Nie popieram marszu 13 grudnia! Zostaję w domu i oddam się zadumie nad wydarzeniami które miały miejsce w pobliżu naszego domu w Gdańsku na Marynarki Polskiej.
Proszę zostawić w spokoju moją pamięć o stanie wojennym, proszę nie szargać mojego poczucia bezpieczeństwa jakie towarzyszyło mi również wtedy, kiedy byłam dzieckiem, bo nie zadawałam sobie jeszcze sprawy z realnego zagrożenia. Wtedy nie było Teleranka, wtedy był strach i puste półki.
Dziś "Teleranków" jest od groma, ale nadal nie ma spokoju i puste są niektóre głowy.
Marsz za marszem, protest za protestem! A wszystko to w imię obrony wolności? Pan jest wolny Panie Prezesie i nigdy nie był Pan zatrzymany, może więc czas cieszyć się niepodległością? Niepodległością wywalczoną nie tylko dla Pana, ale również dla tych którzy potrafią się tą swobodą cieszyć, potrafią ją docenić i dbać o nią. Nie palą tęczy, nie okupują krzyży i nie oskarżają obywateli o fałszowanie każdych wyborów.
Jutro jest sobota, 13 grudnia. Niech każdy obejrzy sobie swój "Teleranek", zasłużyliśmy na to, cieszmy się wolnością, bo mamy do niej prawo. Niech nie zakłóci nam spokoju marsz przeciw naszej wolności, naszej demokracji, bo my pamiętamy co wydarzyło się 13 grudnia 1981 roku. Niech ten marsz nie wywołuje strachu, stan wojenny się skończył, "Teleranek" będzie.




niedziela, 30 listopada 2014

Święty Mikołaj, czy Super Bohater?

Nie ma co się sprzeczać. Czasy się zmieniły. Mało tego, zmieniają się nieustannie. Czas nieubłaganie pędzi na przód i nie ma siły, która by go zatrzymała. Nowe technologie, nowe produkty, nowe badania, wyniki i analizy, nowe filmy i bajki, nowe książki i muzyka. Wszystko nowe, a Święty Mikołaj wciąż stary. O dziwo nikt nie narzeka, nie pomstuje, nie grozi palcem, że czerwony, że gruby, że nie wiadomo czy nosi majtki.
źródło: internet 
W dodatku mieszka z jakimiś elfami a biedne renifery ciągną Bóg wie ile ważące sanie i pies z kulawą nogą nie zainteresuje się ich losem. Żonę posiada, czy nie? O przepraszam, posiada brzmi zbyt dwuznacznie. W takim razie, żonaty, czy kawaler? Jeśli kawaler, to rzecz jasna stary, a stary kawaler, wiadomo.
Jest tyle powodów, żeby przyczepić się do Świętego Mikołaja! Ale znalazłam tylko jeden, na tyle poważny, że trzeba było zwołać posiedzenie plenarne przy Prezydium PAN, w celu ujednolicenia pisowni słownictwa religijnego, gdzie między innymi wzięto na tapetę Bogu ducha winnego świętego mikołaja. I tu celowo napisałam go z małej litery, ponieważ w 2004 roku, Komisja Języka Religijnego Rady Języka Polskiego na wyżej wymienionym posiedzeniu uznała, że w odniesieniu do osoby przebranej za Świętego Mikołaja należy używać małych liter, czyli pisać święty mikołaj
Jest to sprzeczne z powszechnie stosowaną praktyką i ja do tego zalecenia również stosować się nie zamierzam. Dla mnie, w przebraniu czy nie, Święty Mikołaj to Święty Mikołaj i każdy dobrze, wie o kogo chodzi. Facet ma moc, to pewne. Wywołuje uśmiech na twarzach dzieci i myślę, że większości dorosłych. Każdy chciałby go spotkać, opowiedzieć mu o swoich marzeniach. Jedni piszą do niego listy, inni przechwytują je w drodze i stają się na moment elfami, wyręczając starego Mikołaja i jego dzielne renifery. Kto nie chciałby przejechać się jego saniami, opowiedzieć mu o tym, jak to się stało, że przestał w niego wierzyć?
Stary Święty Mikołaj mógłby być dzisiejszym Super Bohaterem, mógłby zmieniać świat, gdybyśmy tylko chcieli. Superman, Iniemamocny w jednym, Batman i Kapitan Ameryka razem wzięci.
źródło: internet
Walczący ze złem tego świata, zawsze gotowy by wskoczyć w swój strój, poderwać rącze renifery i wymachując rózgą ruszyć na pohybel maruderom. Nie musiałby od razu gór przenosić, ale gdyby tak zaczął od kilku batów i jednemu z drugim wybił durne pomysły z głowy, zawsze to coś, na początek. Można by wykorzystać moc Świętego Mikołaja, póki jeszcze ją ma. Póki nie jest na świeczniku z powodu zbyt długiej brody, czy zbyt niskiego wzrostu. Póki nie wypacza nikomu obrazu Świąt Bożego Narodzenia i póki nikt nie nawołuje jeszcze do jego bojkotu. Jestem za tym, by Święty Mikołaj był nie tylko domeną świąt! Zimą na saniach, wiosną na rowerze, latem na desce! Można by mu zaprojektować jakieś lżejsze wdzianko, zaproponować na lato tylko wąsy. Można by mu zmienić imię na Super Mikołaj, tak dla porządku, żeby nikt nie przyczepił się o szarganie świętości. Super Mikołaj - Super Bohaterem! Każdy by się z nim oswoił, lub nawet zaprzyjaźnił, pewnie by nam spowszedniał, ale może wtedy już by nikomu nie przeszkadzał, że za wcześnie. Radość z Mikołaja jest taka pierwotna, może powrót do tej radości mógłby być lekiem na całe zło? Może uśmiech tego małego skrzata odmieniłby smutne oblicza pyszałków. Trochę nowości w tej starej tradycji mogłoby niektórym ułatwić zrozumienie, o co tak naprawdę chodzi, nie tylko w świętach.
Świat idzie do przodu, rozwoju cywilizacyjnego nie cofniemy, ale możemy zatrzymać się na chwilę i poudawać, że Święty Mikołaj jest naszym Super Bohaterem!

wtorek, 11 listopada 2014

Wszyscy za Jednego! Jeden za Wszystkich!

Tylko głupi nie poleciałby w delegację na długi weekend za firmową kasę. Za firmową kasę można zwiedzać, za firmową kasę można się najeść i napić. Impreza integracyjna zawsze jest za firmową kasę, a ta jest w zasadzie bez dna, sięga bowiem, do kieszenie każdego z nas. My musimy zrobić wszystko, musimy się nieźle nagimnastykować, żeby tej kasy nie zabrakło. My nie polecimy do Madrytu, nie upodlimy się ze znajomymi w ten weekend na mieście, bo musimy dołożyć się do delegacji naszych reprezentantów. Musimy zarobić dla naszej Firmy Matki tyle, żeby nie zabrakło na wódkę i zakąski dla Wybrańców Narodu!
źródło: internet
Nie, żebym im zazdrościła, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pchać się do polityki. Każdy, kto chce latać za nasze pieniądze ma do tego prawo, żyjemy w wolnym kraju, mamy demokrację, mamy wolną wolę, mamy równe prawa.
Ale czy ja muszę na to patrzeć? Rozumiem, że "każdy lubi sobie wypić". Nie bronię Pupilkowi Prezesa nawalić się i chodzić na czworaka, ale niech robi to u siebie. Niech rzyga w swoim kiblu, tak żebym tego nie widziała, ani nie słyszała. Niech ze swoimi kolegami i żonami zachowują się tak, żebym nie musiała się wstydzić. Też czasem latam tanimi liniami.
Jestem zniesmaczona, jestem zażenowana, jestem zwyczajnie, po ludzku zmartwiona.
Przykro mi, że banda cwaniaczków bawi się na nasz koszt. Chłopcy z partii, którzy zdaje się, mieli być sprawiedliwi i prawi, czyli bez zarzutu, stawiający siebie za przykład wielkiej moralności, będący "o trzy poziomy wyżej", robią sobie z nas żarty. 
Radek Sikorski z Jackiem Rostowskim na firmowej kolacji chociaż coś zjedli i się napili. Za nasze pieniądze ok, ale jest to wliczone w cenę reprezentacji Ministerstwa Spraw Zagranicznych i z tym mogę się pogodzić.
Sławomir Nowak raczej swojego zegarka też nikomu nie ukradł. Za to podróż do Madrytu samochodem, którego nie było, jest zwykłym oszustwem. Jest kombinatorstwem z pełną premedytacją. To zostało zaplanowane od początku, do prawie samego końca, bo gdyby nie awantura dam szanownych posłów na pokładzie samolotu, o zgrozo o alkohol, to dalej żylibyśmy sobie niczego nie świadomi. Dalej bylibyśmy dojnymi krowami Wybrańców Narodu. 
Panowie Hofman, Kamiński i Rogacki, będą robić smutne oczy i wmawiać wszystkim, że to kolejna prowokacja. Wyrzuceni z partii dla przykładu będą teraz symbolem skutecznego działania Pana Prezesa, wysokich standardów jakie to funkcjonują w partii jedynych Prawych i Sprawiedliwych w tym kraju. Jakże wielu będzie dumnych z Prezesa, ileż oklasków zbierze za swą odwagę i stanowczość. To dopiero jest klasa! To jest dopiero pewność siebie! Tylko głupiec nie wykorzystał by takiej okazji. Zastanawiam się nawet, czy to nie element politycznej gry naszego małego D'Artagnan'a i jego Trzech Muszkieterów. 
To by się nawet zgadzało! Starają się przecież być tacy szlachetni, mądrzy i silni. 
D'Artagnan początkowo trochę narwany, lekkomyślnie plecie bzdury jednak z czasem jakby nabiera ogłady i wydaje mu się, że doskonale włada swoją szpadą. Adam Hofman w roli Portosa, zawsze pomocny, chętnie służy radą, lubi najpierw wszystko przeanalizować, później dopiero działać. Całkiem możliwe, że to On był mózgiem operacji "Madryt". Mariusz Antoni Kamiński jako Aramis, nienaganny elegant, niepoprawny romantyk, dobrze wykształcony uzyskał stopień doktora nauk prawnych na podstawie pracy pod tytułem Frakcje parlamentarne w Sejmie RP. Regulacje prawne, analiza porównawcza, praktyka parlamentarna. Właśnie mieliśmy przykład stosowania tych praktyk w rzeczywistości. No i wreszcie Adam Rogacki w roli, a jakże, Atosa! Atos co prawda podobno był niezbyt inteligentny, za to niezwykle szczery i oddany swoim przyjaciołom. Fakt, nie opuścił przyjaciół w biedzie. 
Można podejrzewać, że przygody naszych Muszkieterów to część większego planu. Być może po wyborach znów zasilą szeregi D'Artagnan'a i wspólnie będą kontynuować walkę z wyborcami. 
A wtedy hasło Jeden za Wszystkich, Wszyscy za Jednego  nabierze nowego znaczenia!


czwartek, 30 października 2014

Cukierek albo psikus?

Czy zastanawialiście się, co zrobicie jutro kiedy do drzwi zapukają dzieci przebrane w strój nietoperza, ducha czy kościotrupa? Czy jesteście na to przygotowani? Macie cukierki, czy może wolicie psikus?
źródło: internet
To cholerne amerykańskie święto jak zwykle sieje zamęt. Nie wiadomo czy kupować cukierki, drążyć dynię, palić świeczki, zakładać czarny kapelusz i z kotem pod pachą latać na miotle? Czy może przygotować święconą wodę i wylać ją na łeb niewinnych dzieciaków, którzy pod przykrywką halloween'owych strojów tylko czekają, żeby zrobić nam psikusa. Cholernego amerykańskiego psikusa! Psikusa z piekła rodem! 
Już portal Fronda dobrze wie co zrobić z tymi małymi grzesznikami. Przecież oni kultywując tą pogańską tradycję tylko czekają, aż szatan dobierze im się do tyłka! Po cóż innego mieliby łazić po domach? No przecież, nie dla zabawy! Komu by się chciało, za cukierki? 
Za kasę, jak "trzej królowie" z szopką w postaci świętego obrazka, najlepiej tak z miesiąc przed Bożym Narodzeniem, to ja rozumiem! Wtedy jest klimat, w sklepach wiszą już mikołaje i choinki a przecież to z pogaństwem nie ma nic wspólnego.
Cóż więc zrobić z tymi małymi poganami? Portal Fronda pisze o przygotowanej przez magazyn "Miłujcie się" ciekawej akcji edukacyjnej. Otóż wg Frondy te dzieci, rozpaczliwie potrzebują Chrystusa i być może jest to ostatnia szansa aby usłyszały Ewangelię, oczywiście zanim nietoperze, kościotrupy i duchy zawładną ich duszami! Warto, patrząc w oczy takiego dziecka zapytać go o jego wiarę, czy chodzi do kościoła, czy przyjmuje komunię i kiedy ostatni raz był u spowiedzi. W zależności od zachowania dziecka można kontynuować pytania natury duchowej: czy dziecko wie, co to jest opętanie, czy widział kiedyś, jak zachowuje się człowiek opętany, czy chciałby mieć co noc koszmary i skończyć w domu wariatów. 
Hm. Sprawa zrobiła się poważna. Dom wariatów. Kurcze, może w takim razie warto zaproponować dzieciakom wspólna modlitwę, dać im jakiś obrazek z modlitwą (np. koronką do Miłosierdzia Bożego), i na pewno koniecznie trzeba za nich się pomodlić tego wieczoru, i przynajmniej przez kilka następnych dni.

Tak, modlitwa jest dobra na wszystko. Modlitwa zamiast edukacji, modlitwa zamiast antykoncepcji, modlitwa zamiast konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, wreszcie modlitwa zamiast tolerancji i zwalczania homofobii. 
A wystarczyło by trochę dystansu, dobrego humoru, otwartości na zmiany i można by tą demonizowaną przez niektóre środowiska zabawę wreszcie oswoić. Tchnąć w nią odrobinę energii i pozytywnych emocji jakie towarzyszą dzieciom podczas "upiornego balu". Dlaczego by nie przejąć od dzieci tego pozytywnego podejścia, którego nam dorosłym tak często brakuje?


źródło: Gminne Centrum Kultury w Cewicach "Bal Dobrych Duchów 2014"

środa, 29 października 2014

10 książek, które nie zmieniły mojego życia.

źródło: moja półka.
Jakiś czas temu, na znanym społecznościowym portalu miał miejsce łańcuszek w którym zamiast oblewać się wodą z lodem, można było pokazać swoim znajomym, że umiemy, względnie lubimy czytać. Wyzwany na pojedynek popisywał się swoją listą dziesięciu książek, które rzekomo zmieniły jego życie i nominował kolejne osoby do stworzenia własnej biblioteczki niebanalnych tytułów.
Mnie nikt nie wyzwał, nikt mnie nie nominował! Myślę, że mam za mało znajomych. Postanowiłam więc nominować się sama, bo chcąc nie chcąc ciągle łaziło mi po głowie tych dziesięć książek. Dlaczego dziesięć? Spośród tylu książek, które przeczytałam mam wybrać tylko dziesięć? Czy naprawdę te dziesięć książek zmienia życie? Rozumiem, że mogą wpłynąć na postrzeganie świata, ale chyba nie wywracają go od razu do góry nogami? Raskolnikow nie zmienił mojego życia, ani Mistrz ze swoją Małgorzatą, Kubuś Puchatek także, zwłaszcza, że mieszkał pod nazwiskiem Pana Woreczko.
Stworzyłam więc własną listę obowiązkowych lektur, obowiązkowych o tyle, o ile starasz się zrozumieć ten świat. Wpływanie na wyobraźnie jest niezbędne podczas szukania siebie w zgiełku codzienności, umiejętność przechodzenia ze świata wyimaginowanego do rzeczywistości jest niezwykle cenna, bo daje nam poczucie panowania nad własnym życiem. W jednej chwili możesz robić sobie herbatę, by za moment spacerować po wąskich uliczkach Paryża, zwiedzać greckie wyspy, czy podziwiać swoje rodzinne miasto na długo przed II Wojną Światową. Na podróż w czasie i przestrzeni pozwoli nam tylko książka, ale taka po której nie będziesz miał wrażenia zmarnowanego czasu, a to da się rozpoznać już po kilku wersach.
No to, do dzieła!


1. "Wielka, większa i największa" - Jerzy Broszkiewicz.
O przygodach Iki i Groszka czytał mi mój straszy brat, ale kiedy tylko nauczyłam się wyrazy łączyć w całe historie, przepadłam na dobre razem z Kapitanem Oplem i jego załogą. Trzy niezwykłe przygody, z których każda jest coraz większa oczywiście kończą się sukcesem, ale Ika i Groszek, czyli ja i mój brat mają jeszcze dużo do zrobienia!

2. "Akademia Pana Kleksa" - Jan Brzechwa.
Z tego chyba nikomu nie trzeba się tłumaczyć, no może poza faktem, że jako dziecko strasznie żałowałam, że nie jestem chłopcem o imieniu zaczynającym się na literę "A"!

3. "Śniadanie Mistrzów" - Kurt Vonnegut.
Właściwie każda książka Vonneguta zasługuje na nominację, ale dla zbuntowanej nastolatki zadającej sobie dokładnie takie samo pytanie, jakie Kilgore Trout przeczytał na ścianie toalety nowojorskiego kina "Po co człowiek żyje" dostałam błyskawiczną, najbardziej sensowną ze wszystkich możliwych odpowiedź: 

"Aby być
oczami,
uszami 
i sumieniem 
Stwórcy Wszechświata,
ty baranie"

4. "Werniks" - William Wharton.
Po przeczytaniu Werniksa myślałam, że zostanę malarką, wyjadę do Paryża i tam będę tworzyć wspaniałe dzieła, będę mieszkać na poddaszu starej kamienicy gdzieś w pobliżu Sekwany. Kupiłam nawet pastele, ale szybko zorientowałam się, że nie mam talentu do malowania, poza tym Paryż już nigdy nie będzie taki jak w powieści z 1984 roku. Namalowany dłonią Whartona pozostał w mojej pamięci obraz miasta pachnącego farbą, werniksem, fajką i winem.

5. "Mag" - John Folwes.
Teatr rozgrywający się na greckiej wyspie w reżyserii demonicznego bogacza jest dramatem niczego nieświadomego aktora, który błądząc po labiryncie scenariusza zatraca się pomiędzy rzeczywistością i fikcją do tego stopnia, że czytelnik zaczyna wątpić i powoli sam staje się uczestnikiem literackiej ułudy. Książka na jakiś czas wywołała u mnie lekka paranoję, że to co nas otacza, to tylko pisana przez kogoś proza.

6. "Inny świat" - Gustaw Herling - Grudziński.
Wstrząsające świadectwo degeneracji człowieka, upadku moralności, jednocześnie niewyobrażalna wola życia i siła, oraz odwaga by spisać tak koszmarne wspomnienia, które powinny zostać nauczką dla świata. Obowiązkowa lektura dla wszystkich niepokornych. 

7. "Malowany ptak" - Jerzy Kosiński.
Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie czytałam tak mrocznej historii opisanej oczami dziecka, Antek i Janko Muzykant, to przy tym bajki dla niegrzecznych dzieci. Czytałam i płakałam, zamykałam oczy i nie chciałam w to wierzyć. Byłam wściekła na siebie, że zaczęłam ją czytać, ale szłam przez tą breję przemocy, naiwnie  licząc na dobre zakończenie. Już wtedy, a byłam w klasie maturalnej odniosłam wrażenie, że Kosiński zatracił się  w opisach najokrutniejszych cierpień jakich doznawał kilkuletni chłopiec. Wszystko razem brzmiało tak absurdalnie, że uznałam Kosińskiego za psychola i nie zamierzałam więcej przejmować się Malowanym ptakiem.

8. "Wahadło Foucaulta" - Umberto Eco. 
Genialna powieść o jednej z większych spiskowych teorii w dziejach świata. Templariusze, Różokrzyżowcy, magia, mistycyzm i wielka tajemnica. Czego chcieć więcej?

9. "Jarmark rymów" - Julian Tuwim. 
Tego Pana przedstawiać nie trzeba, uwielbiam Go za to jak wspaniale bawi się słowem, jak potrafi rozbawić do łez i zmusić do refleksji. Rymował na każdą okoliczność, jest ponad czasowy, uwielbiam Go cytować i tym razem też to zrobię. Wybór nie jest prosty, ale fraszka "Na krytyka" szczerze mnie ujęła. Jest bardzo na czasie, co dowodzi tylko tego, że problem wiecznych malkontentów znany jest nie od dziś.
                                                           "Oto krytyk, który idealnie
                                                             Umie geniusz połączyć z głupotą.
                                                             Każdym słowem dowodząc genialnie,
                                                             Że jest bardzo wybitnym idiotą."

10. "Tak trzymać" - Stanisława Fleszarowa - Muskat.
Przepiękna trylogia o początkach mojego miasta. Dzieje Gdyni wczesnych lat dwudziestych aż po kres wojny, opowiedziane językiem tak barwnym, prawdziwym i tak ludzkim, że po przeczytaniu ostatniego tomu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że znam to miasto od kolebki. Pamiętam jak idę od dworca wprost przed siebie, podążając tylko za szumem fal i dochodzę do dzikiej rybackiej plaży a potem z bohaterami książki przeżywam każdy przypływający statek do nowo zbudowanego portu, każdy wzniesiony dom i nowo otwartą ulicę. Inaczej dziś patrzę na Gdynię, na starych kamienicach dostrzegam ślady po kulach, wiem z których okien na Świętojańskiej zwisały swastyki, wiem gdzie stał dom starego Konki i gdzie w barakach na Grabówku mieszkał Wołodia. Ja to wszystko przeżyłam i przeżywać będę ilekroć do tej trylogii wrócę, a wracać będę często, bo Gdynia to moje miasto! 

Te książki nie zmieniły mojego życia, one zmieniły świat. Bez nich, nie byłoby nas.

piątek, 10 października 2014

... no comments ...

Jest taki komentarz, który niezależnie do pogody, niezmordowanie i regularnie pojawia się w publicznej dyskusji. Jest to komentarz, który dokładnie wie co czujesz. Komentarz, który wypowie się za ciebie, a gdybyś miał wątpliwości, próbował doszukać się sensu, to możesz śmiało korzystać z nieprzebranej skarbnicy wiedzy owego komentarza. Zna się na polityce, gospodarce, finansach, zdrowiu, kulturze i modzie. 
Nie myśl sobie, że komentarz ci odpuści, że się przestraszy, albo chociaż zrobi się mu głupio, nie spodziewaj się, że pomyśli co czujesz. Jego to nie interesuje. On się ciebie nie boi, bo jest odważny. W końcu jest w internecie! Najodważniejsi eksperci swój komentarz podpiszą nazwiskiem, a nuż zostaną zapamiętani. Może ktoś ich poprze, może wspólnie z innym komentarzem założą kółko dyskusyjne i plując jadem poczują się wielcy. Pławiąc się w swych rzygowinach poczują się spełnieni i dowartościowani, wszak ich wiedza i doświadczenie daje im prawo obrzucania błotem wszystkiego co niewinne. 
Przeszkadzają im kwiaty, ale też ich brak. Przeszkadzają im zdjęcia, ale ślinią się na widok sensacji. Zatykają uszy, ale najgłośniej krzyczą!
Dowiesz się od nich jak żyć, dowiesz się jak umierać. 
I pamiętaj żyj tak, by komentarz o tobie wiedział. By mógł wylać na ciebie wiadro pomyj, by mógł skrytykować każdy twój ruch i każdą decyzję. Ale jak będziesz umierać, nie wychylaj się zanadto. Nie prowokuj do smutku, nie wzbudzaj żalu, nie wyciskaj łez. Nie zostawiaj po sobie śladu, zniknij jakby nigdy cię nie było, przecież jesteś kiepskim człowiekiem, przecież nic nie osiągnąłeś, nie jesteś nawet stąd. Dlaczego dopiero teraz jest o tobie głośno? Przecież takich jak ty jest pół świata! 
A komentarz jest jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny, pełen nienawiści, fundamentalnie nic nie warty. 
źródło: Gdynia 
I dlatego przejdę obok niego obojętnie, spojrzę mu prosto w oczy i pożałuję go, a później szybko o nim zapomnę.
A Tobie Aniu pozwolę żyć w naszej pamięci. Każdemu dam prawo płakać tak długo, jak długą będzie tego potrzebował i nie umniejszę Twojej śmierci i nie poskąpię Ci ani jednego kwiatu bo mam w sercu to czego nie ma on. Bezdennie pusty komentarz....

 

czwartek, 2 października 2014

... a świat wciąż pachnie tak samo!

Też tak macie, że zapach świata kojarzy wam się z konkretnym miejsce lub czasem? Otwierasz okno i nagle znajdujesz się na wakacjach u babci. Wychodzisz z domu, wciągasz do płuc jesienny poranek i czujesz, że musisz przyspieszyć bo za chwilę zacznie się matma! Chociaż, właściwie jak matma... to może pójdę przez park? Przejdę Inżynierską do końca i posiedzę sobie na peronie, posłucham odgłosu pociągów, pouczę się na historię. Dworzec w Orłowie był jednym z moich ulubionych miejsc do wagarowania, zwłaszcza peron drugi, na którym zatrzymywały się pociągi dalekobieżne. Mogłam tam spokojnie siedzieć i udawać, że czekam na pospieszny na przykład do Wrocławia. Nikt nie zadawał pytań, nikt nie przeszkadzał, bo właściwie nigdy nikogo tam nie było. Dlatego też, to miejsce było takie pociągające. Na pierwszym peronie za to zawsze był ruch. Rano kolorowe tłumy dziwaków z plastyka, z wielkimi tubami lub ogromnymi teczkami na ramieniu wysypywały się z skm'ki i dumnym krokiem mijały innych dziwaków którzy ze spuszczonymi głowami snuli się niechętnie w stronę ekonomika.
Dziwaka z plastyka można było poznać nie tylko po tubie i teczce. Dziwak z plastyka miał przeważnie Martensy, czerwone sznurówki, sztormiak lub bundeswerkę, spodnie w kratkę lub jeansy z dziurami, albo szerokie dzwony a na głowie dready lub inny artystyczny nieład. Obowiązkowo musiał być ubrudzony farbą!
Dziwak z ekonomika był "normalny". Czyli ubrany tak, jak mama kazała. Nic specjalnego, zwykłe buty, spodnie, kurtki, płaszcze, szwedki, dresy. Taka tam szara masa. 
Naturalnie mnie i Aśce bardziej do gustu przypadł ten styl z plastyka i gdyby nie brak tuby, albo wielkiej teczki mogłybyśmy spokojnie przejść obok ekonomika i razem z kolorowym tłumem maszerować dalej żwawo w kierunku morza, gdzie niedaleko molo w zabytkowym budynku swoje prace tworzyli młodzi artyści. Czasem z rozpędu tam trafiałyśmy, ale nie mając w sobie wystarczająco odwagi kierowałyśmy nasze kolorowe Martensy co najwyżej do rybackiej łodzi ORŁ-3. To było moje drugie ulubione miejsce do wagarowania. Zapach mokrego drewna, suszących się sieci i ryb jest zapachem niecodziennym. Do tego szum fal, krzyk ptaków, smak papierosa i ... pała z matmy. A wszystko to przez zapach morza.
źródło: własne
Zapach świata towarzyszy mi nieustannie, czasem pachnie wagarami, czasem Ścinawą, niekiedy Szkocją lub Wysokimi Tatrami.
W październikowym słońcu, takim jak dziś, czuć aromat ciepłych drzew, suchych liści i kasztanów. Świat się zmienia, z miesiąca na miesiąc jest coraz starszy, ale wciąż pachnie tak samo, wciąż pachnie życiem. Cały rok na okrągło rozbudza nasze zmysły byśmy poczuli, że jeszcze wszystko przed nami, że warto się zatrzymać i wziąć głęboki oddech! Co tam pała z matmy! Świat pachnie dziś tak pięknie!

piątek, 26 września 2014

"definicja kobiety"

Przeglądam, słucham, czytam i czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego tak licznie przeciwko konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej są właśnie kobiety?
źródło: gazeta wyborcza
Pani Marzena Wróbel - Posłanka już niezrzeszona - być może Prawi i Sprawiedliwi chcieli być zbyt sprawiedliwi -   powołuje się w swych protestach na "definicję rodziny i kobiety". Zawsze kiedy mam dylemat jak interpretować czyjeś brednie, lubię skorzystać z wykładni językowej i w tym celu sięgam po Słownik Języka Polskiego. Tak więc "rodzina"to:
1. «małżonkowie i ich dzieci; ogólniej też: osoby związane pokrewieństwem i powinowactwem»
2. również ród w zn. 2. - dla dociekliwych.
3. «grupa przedmiotów lub zjawisk tego samego rodzaju»
4. «jednostka w systematyce roślin i zwierząt niższa od rzędu, obejmująca najbliżej ze sobą spokrewnione rodzaje»
Z kolei "kobieta" to:
1. «dorosły człowiek płci żeńskiej»
 Idąc dalej tym tropem sprawdźmy, kimże jest człowiek.
"Człowiek":
1. «istota żywa wyróżniająca się najwyższym stopniem rozwoju psychiki i życia społecznego»
2. «reprezentant najlepszych cech ludzkich»
3. «osoba dorosła»
Jestem niemalże pewna, że Panie Marzena Wróbel, Małgorzata Sadurska, oraz Beata Kempa w życiu nie zajrzały do Słownika Języka Polskiego. Bo skoro będąc "kobietami" czyli "dorosłym człowiekiem płci żeńskiej" powinny "wyróżniać się jako istoty żywe najwyższym stopniem rozwoju psychiki i życia społecznego", oraz "reprezentować najlepsze cechy ludzkie".
Zakładam, że zadały sobie trud zapoznania się z przedmiotem sprawy, jednak mam wątpliwości czy umiejętność czytania ze zrozumieniem mieści się w zakresie kompetencji definiowanej przez Panią Wróbel "kobiety". Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet  jest bardzo czytelnym i prostym tekstem i polecam przeczytanie go dla uświadomienia sobie jak wiele aspektów przemocy wobec kobiet i ich rodzin jest pomijanych podczas tej walki przeciwko pomocy osobom słabym, bezbronnym, zastraszanym, wykorzystywanym, upokarzanym... mam wymieniać dalej?
Jak zwykle wytaczane są działa pod hasłami "prawa Bożego", "wartości chrześcijańskich", "tradycji i kultury". Mam nieodparte wrażenie, że te Panie w swoim braku empatii zapętliły się tak daleko, że zwyczajnie nie wiedzą co mówią, bo skoro zdaniem Sadurskiej "konwencja godzi w polską rodzinę, tradycję i religię" to ja się pytam w co godzi przemoc?!
Artykuł 4 Konwencji mówi między innymi, że wdrożenie przepisów, w szczególności środków chroniących prawa ofiar, mają być zagwarantowane bez dyskryminacji ze względu na: płeć biologiczną, kulturowo - społeczną, rasę, kolor skóry, język, religię, poglądy polityczne, pochodzenie narodowe, przynależność do mniejszości, orientację seksualną, tożsamość płciową, wiek, stan cywilny.
Tu drogie Panie kłaniają się "wartości chrześcijańskie", w których rozumiem, nie ma miejsca na tolerancję?
Nie jestem biegła w "chrześcijaństwie", a bynajmniej nie takim jakie w ostatnim czasie jest uprawiane na świecie, ale wydaje mi się, że chrześcijaństwo jest afirmacją wszystkiego, co ludzkie w człowieku. A skoro to uznanie ma wychodzić od Boga to bardziej doskonałej afirmacji człowieka nie sposób sobie wyobrazić. Ten system wartości powinien koncentrować się wokół człowieka jako wartości centralnej. Zwyczajna przyzwoitość i godność powinna udaremnić nam instrumentalne traktowanie ludzi. 
Sprawdzianem chrześcijaństwa staje się nasz stosunek do człowieka. Człowiekiem jest też kobieta, która będąc obiektem przemocy musi mieć prawo do obrony i prawo do opieki. Każda kobieta chce czuć się bezpiecznie, niech więc przeciwnicy  obu płci nie lękają się Konwencji, która nie ma zadania "wyzwalać z tradycji, kultury i historii narodu". Nawet nie umiem sobie wyobrazić jak by to miało wyglądać. Nie wiem dlaczego przeciwnicy koncepcji zawartych w tym ważnym traktacie starają się robić z siebie ofiary i zapominają albo udają, że nie wiedzą jaki naprawdę cel przyświeca Konwencji. Hello! Tu nie chodzi o Was!!! 

środa, 6 sierpnia 2014

Kto wiarą wojuje, ten od wiary ginie!

źródło: internet
Obosieczność wiary która dziś jest mieczem przeraża mnie nie na żarty, bo choć paradoksalnie przed mieczem przestrzegał Jezus, to właśnie w jego imię walczą zastępy najwierniejszych katolików chcących pokazać nam, ludziom słabej wiary jak żyć.
Żyć, rzecz jasna według przykazań nie tylko tych zdobytych na górze Synaj ale także tych nowych, stworzonych na potrzeby XXI wieku. Wieku zepsucia, wolności słowa, równouprawnienia, ideologii gender, seksualnego rozpasania, homoseksualizmu, antykoncepcji, in vitro i tej cholernej wolnej woli która chce decydować o sumieniu każdego z nas. Zgodnie ze swoim sumieniem mogą postępować bowiem tylko nieliczni, wybrani, mało tego, to oni chcą mieć prawo decydować za sumienia wszystkich tych, których sumienie gryzie się z ich wyznaniem wiary. A wszystko to w imię miłości bliźniego, miłości za którą przelano morza krwi, wypłakano oceany łez. Uczucie to przejawia się głównie w miłości do siebie samego, nie znosi sprzeciwu, jest nieomylne i narzuca innym swój punkt widzenia jako ten, który rzekomo wybrany przez Boga jest jedyną prawdą objawioną. Biada tym, którzy śmią twierdzić inaczej, dla których wiara jest prawem do poszukiwania własnego ja, do zgłębiania sensu życia niekoniecznie z Bogiem pod rękę. Będą potępieni, wyklęci, będą smażyć się w piekle bo nie wierzą w tego Boga co trzeba,  bo nie wierzą w niego tak jak powinni i wreszcie bo nie wierzą w Boga wcale. Ci którzy mają prawdziwej wiary pod dostatkiem, za nic mają prawo stanowione bo przecież prawo naturalne to prawo boskie. Skąd wiedzą jakie preferencje ma Bóg?
Czyżby z Biblii? Z tej samej Biblii, która raz nakazuje kochać bliźniego swego jak siebie samego o czym mówi chociażby cytat z Księgi Kapłańskiej

Kpł 19:18
18. Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! 
(BT)

z drugiej strony jednak

Kpł 26:7-8
7. Będziecie ścigać nieprzyjaciół, a oni upadną od miecza przed wami,
8. (...) Wasi wrogowie upadną od miecza przed wami. 
(BT) 

Prawo naturalne zdaje się, że jest bardzo elastyczne, taki na przykład lekarz korzystający z klauzuli sumienia może dowolnie wybierać sobie pacjentów którym pomoże, a którym nie. Skąd wiadomo, że prawo naturalne wyznawane przez fanatyków religijnych jest bardziej boskie od prawa naturalnego wyznawanego przez resztę świata? Dla mnie naturalnym jest nie zmuszać nikogo do podzielania moich poglądów,  nie zamierzam nikogo pouczać jak ma żyć, ale też mam prawo do wyrażania krytyki wobec hipokryzji, wobec tego co uważam za podłe, niedorzeczne i zwyczajnie głupie. Ale to nie ja wychodzę na ulicę, to nie ja protestuję przed teatrem, nie ja wystaję pod szpitalem ze świętymi obrazkami modląc się za profesora który miał moralność skazać na potworne cierpienie ludzi, którzy także mieli naturalne prawo do swojego sumienia, że o prawie zapewnionym przez ustawę nie wspomnę.  
Ta religijna batalia tocząca się obecnie w naszym kraju przybiera coraz bardziej formę oblężenia, zaciskania kajdan na dłoniach wolności. Wszędzie gdzie religia chce dominować prędzej czy później dochodzi do konfliktów zbrojnych, do rozlewu krwi, która będąc symbolem zbrodni, ofiary, zagłady jest jednocześnie symbolem życia. Tymczasem zabrania się afirmacji bytu jednym, kosztem czystego sumienia drugich. Czymże jest życie bez możliwości stanowienia o sobie, krwawiącym sercem? Czy to tej krwi domagają się prawdziwi chrześcijanie? Czy to o tą szkarłatną czerwień toczą nieustanne walki z bliźnim swymi?

To ja na to, ulubionym moim Tuwimem odpowiem:   

"Życie?
Rozprężę szeroko ramiona,
Nabiorę w płuca porannego wiewu,
W ziemię się skłonię błękitnemu niebu
I krzyknę, radośnie krzyknę:
- Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!"


 


sobota, 28 czerwca 2014

Entliczek - pentliczek, ukryty głośniczek - na kogo wypadnie na tego bęc!

Entliczek - pentliczek, ukryty głośniczek                 
a pod tym głośniczkiem czerwony guziczek.

Czerwony guziczek, mamy nagranie,
kto się dał nagrać, bęcki dostanie.
                                                                                                    
Zaś ten co nagrywał zwie się patriota,
poprze w swych intencjach go, nie jeden idiota.                       
                                                                                             
źródło: internet
Powiada Sienkiewicz: mam dość Rostowskiego,
czas podjąć decyzję szanowny kolego.

Jest kryzys, wiadomo - zwyczaje utarte,
zmieniamy ministra, mamy nową kartę.
 
Techniczny minister będzie idealny,
zgodzi się wtedy Hausner piwotalny.

Pomysł nie głupi, przyznajcie to sami,
też lubię pracować z czystymi  umysłami.

Hrabia von Rostowski Belce nie pasuje,
wszak prezes NBP'u  nasz pieniądz kreuje. 

Pieniądz trzeba chronić, wyprowadzić działa,
by stabilność kraju przez PIS nie kulała. 

Sikorski Radosław słusznie zauważa,
- robimy laskę Stanom, kogoś to obraża? 

Bezpieczeństwo złudne, wygląda to marnie,
woli jednak Stany niż Putina armię.

Jesteśmy maleńcy w środkowej Europie,
nie dziwmy się zatem, że kruszymy kopie.

No widzisz Naczelny  i gdzie twój befsztyczek?
entliczek - pentliczek, zabrany głośniczek!

Befsztyczek zdawało się, że miał być krwisty, tym czasem im dłużej się smaży, tym mocniej śmierdzi i zaczyna przypominać mocno rozdeptaną podeszwę. Można było się tego spodziewać. Jeśli jednak ta zamierzona nierzetelność tygodnika "Wprost" jest ich najcięższym działem, to jestem gotowa zaryzykować tezę, że poziom tego dziennikarstwa sięgnął dna tak głębokiego, że poniżej już tylko Macierewicz z obłędem na twarzy,  tapla się w gnoju zapewniając wszystkich wokół, że to dobroczynne algi.
Można dyskutować, kłócić się godzinami o istotę wypowiedzianych słów, każdy ma prawo do własnej oceny. Tak właśnie - oceny - którą będzie mógł przyjąć za własną, jeśli:
a) otrzyma rzetelną informację,
b) będzie to informacja a nie gotowy komentarz.
Pomijając błędy w stenogramach, wsłuchując się w upublicznione nagrania, doprawdy nie wiem gdzie szukać większego przestępstwa niż to, w jaki sposób doszło do zdobycia "taśm". Nie odwracam kota ogonem, nie mam w tym żadnego interesu. Patrzę realnie, patrzę globalnie i wiem, że nie jesteśmy pępkiem świata. Obrażanie się na polityka za to, że dba o swoje interesy jest dziecinne. Obrażanie się na prawdę do jakiej każdy zdrowo myślący obywatel tego kraju powinien dojść sam, jest niepoważne.
Zadałam sobie trud odsłuchania paru nagrań, mając jednak poczucie niesmaku, że okradam kogoś z prywatności, jest mi po ludzku przykro. Skoro jednak panowie ministrowie, prezesi, przewodniczący, byli - nie byli, dźwignęli to na bary, to ja też dam radę.
Sienkiewicz i Belka - knują plan awaryjny na wypadek pogorszenia się sytuacji gospodarczej, a tak jak słusznie zauważyli, nie tylko ekonomia wpływa na stabilność państwa.
Jaka jest rola Narodowego Banku Polskiego dowiedziałam się na "finansach" już w liceum. Pamiętam jak dr Violetta S. z wielkim pietyzmem i nieukrywaną dumą opowiadała nam o Banku Centralnym, który przeszedł szereg przemian po '89 roku. Jak widać na załączonym obrazku, podstawowym celem NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej rządu.
Już wtedy, w '98 to wiedziano. Z sentymentu zachowało mi się kilka zeszytów ;-)

Oczekuje się, że NBP będzie niezależny, chyba nikt nigdy nie wierzył, że jest to możliwe. Niezależność NBP nie wpływa na bezrobocie i poziom pkb. Ale efekt pośredni jakim jest niska inflacja może spowodować trwały wzrost gospodarczy  i wyższy poziom rozwoju państwa. Skoro bank centralny jest zobowiązany do utrzymania stabilności cen, trzeba zadbać o ciągłość polityki gospodarczej. Takiej polityki, która skupia się na rozwoju a nie uwstecznia niemal każdą dziedzinę życia. 
Pewnie, że zdania na temat autonomii banku centralnego są podzielone ale czy to naprawdę jest powód aby robić z tego aferę na miarę "Watergate"?
Ministra Nowaka nie ma co tłumaczyć, tak jak każdego "Kowalskiego" który szuka znajomych gdzie popadnie jeśli tylko zaistnieje cień szansy że będzie miał urząd skarbowy na głowie. Ale ciiiii.... to nie my! To oni!
No i wreszcie mój ulubieniec! Radosław, kurcze jak ja Go lubię! Facet ma cohones!  Zaraz, zaraz który fragment rozmowy jest tak skandaliczny... zdaje się, że ten cały "bullshit kompletny, laska Amerykanom, frajerzy i murzyńskość". Taaa... mógł powiedzieć nam coś, czego nie wiemy. Smutna prawda, ale prawda. Nie czarujmy się, z całym szacunkiem ale  komuś laskę musimy robić. Jak nie wschód to zachód. Nie wiem komu laskę wolałby robić, dajmy na to Kaczyński, ale obawiam się, że wyłącznie sam sobie. 
To wszystko skłania mnie do refleksji, ok, jestem nie obiektywna. Ktoś może powiedzieć, że mózg mi wyprali, ale zapewniam, że mój mózg ma się dobrze. Jestem nie obiektywna, bo boli mnie ludzka głupota, głupia naiwność, zacietrzewienie, hipokryzja i obłuda. Bo przecież tylko Sikorski rozbija się po knajpach na koszt podatników, a pospołu z Sienkiewiczem i Belką używają takiego języka, że Hofman, ze swoim penisem może się schować. A właśnie, czy rzecznik PIS pozwał już tygodnik "Wprost" za nagrania z krzaków? Wszak naruszyli jego dobra osobiste! Ale jak widać to już u nich taka tradycja. Jednak czyich nagrań by nie publikowali uważam to za słabe, niskie pobudki, celem tylko i wyłącznie osiągnięcia szybkiego zysku a zasłanianie się ważnym interesem państwa, czy opinii publicznej jest zwyczajnie nieprofesjonalne.
Wolność słowa o którą Pan Redaktor Naczelny Latkowski tak zaciekle walczy, przerobił sobie na własne potrzeby przekreślając 25 lat wolności demokracji, która na podsłuchach pseudo patriotów została głęboko pogrzebana razem z nadzieją... na wolność w umysłach.



środa, 18 czerwca 2014

Piłka jest okrągła a bramki są dwie!

źródło: internet
Nigdy nie byłam na prawdziwym meczu futbolowym, bo osiedlowa kopanina na szkolnym boisku i karne w transformator się nie liczą. Nie kibicuję Lechii ani Arce, ani tym bardziej chłopakom z Chorzowa. Za to uwielbiam imprezy typu Mundial, Euro, czy play off'y w Champions League. Mam swoich ulubieńców, znam kilka nazwisk i nawet wydaje mi się, że wiem kiedy jest spalony. Mecze na tym poziomie zdają się mieć charakter nieco bardziej kulturalny i na szczęście nie stać na nie prawdziwych kiboli myślę, że przede wszystkim emocjonalnie. Dobrze, bo dzięki temu, mogę zupełnie bez zażenowania wcielić się w rolę wielkiego fana piłki nożnej i odświętnie przez miesiąc śledzić ten kolorowy spektakl testosteronu. A jego tam nie brakuje! Wiadomo, że chodzi o to aby wygrać,  nie ma sentymentów, nie ma, że boli, zasady są proste. Piłka ma trafić do bramki! Nie jest to jednak, jak się okazuje łatwe zadanie i chociaż piłka jest okrągła a bramki są dwie,  to trzeba trafić do bramki po drugiej stronie boiska, pokonując przy okazji dziesięciu rozwścieczonych, z pianą na ustach przeciwników. Na końcu zmierzyć się z zabójczym wzrokiem bramkarza, który niczym reprezentant Meksyku Guillermo Ochoa w dzisiejszym meczu z Brazylią obronił osiem celnych strzałów. Z drugiej strony, piłkarze z Meksyku tylko trzy razy trafili w światło bramki a i tak wszystkie trzy strzały zostały przez Júlio César'a zatrzymane.
Bezbramkowe remisy mają swój urok,  jakby nie patrzeć, nie ma przegranych. Chciałoby się ten stan rzeczy przenieść do codziennych zmagań z rzeczywistością, oglądać polityczne nowele licząc na finał  pod hasłem "fair play". Chciałoby się być wilkiem sytym i mieć owcę całą, ale wszyscy wiemy jak jest. A jest tak, że nie można mieć wszystkiego, coś trzeba poświęcić, komuś odpuścić, kogoś trzeba opierdolić.
W polityce jak w piłce trzeba mieć trochę szczęścia, nie można bezmyślnie walić do bramki, jeśli po drodze napotyka się bez przerwy na opór. Jeśli ciągle ktoś szarpie cię za koszulkę, podstawia nogę, wskakuje na plecy  trzeba odgwizdać faul, a to musi skutkować pokazaniem żółtej i w konsekwencji czerwonej kartki.
Dziś przed nami mecz Rosja - Korea Południowa. Czy ktoś odważy się strzelić bramkę Rosji?
Chciałabym, aby polityka nie przysłaniała nam beztroskiego kopania piłki,  aby radość ze zdobytych bramek była ponad podziałami! Opuśćmy broń, zatrzymajmy taśmy, bądźmy przede wszystkim ludźmi. Przyzwoitymi ludźmi, nie zakłamanymi hipokrytami, którzy nagle oburzeni swobodnym językiem, w swej politycznej poprawności jak zwykle grają brzydkim faulem licząc na karne kopniaki. Tym czasem dawno są już na spalonym a i tak to nie przeszkadza im nie widzieć nic złego w sposobie pozyskania informacji, bądź co bądź z gadki przy kotlecie. Wszakże cel uświęca środki.
Ale dzisiaj i przez następne trzy tygodnie celem powinna być bramka, bramka na zielonej  murawie!
Przecież i tak wygrają najlepsi!

wtorek, 3 czerwca 2014

Przychodzi Baba do lekarza...

- Panie doktorze, czy podpisał pan deklarację wiary?                         - Oczywiście!
- Wspaniale! W takim razie bóg zapłać!

Ten, kto zadał sobie trud i zapoznał się z deklaracją wiary lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej, ten wie, że jest to burza w szklance wody. 
Niemniej jednak ociera się o hipokryzję, trąca brakiem profesjonalizmu ale jest też dla mnie dowodem na to, że nie ma w naszym katolickim kraju miejsca na zwykłą przyzwoitość. Przyzwoitość,  która nie będzie nas dzielić na lepszych i gorszych, a skoro już pojawia się termin "lekarz katolicki" to rozumiem, że będziemy teraz dzieleni na katolickich pacjentów i całą resztę innowierców?
Pacjencie onkologiczny od dziś jesteś pacjentem katolickim albo żadnym. Jeśli natomiast jesteś pacjentką która chce legalnie korzystać z nowoczesnych metod zapobiegania niechcianej ciąży to przykro mi bardzo, ale nie masz do tego prawa, gdyż "zostałaś wyposażona w narządy dzięki którym przez rodzicielstwo stałaś się współpracownikiem Boga Samego w dziele stworzenia i popełniając takie czyny jak antykoncepcja, gwałcisz podstawowe zasady dekalogu i odrzucasz samego Stwórcę".
I wiedz, że nie liczy się tu Twoje sumienie, które wie, czym jest rodzicielstwo, jakiej wymaga siły i odwagi zarówno od kobiety jak i mężczyzny. To my "lekarze katoliccy, oświeceni Duchem Świętym uznajemy, że ciało ludzkie i życie będące darem Boga, jest święte i nietykalne zatem moment poczęcia człowieka i zejścia z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga"  Zaraz ktoś powie,  że antykoncepcja nie jest procedurą medyczną ratującą życie,  otóż jest to hipokryzja w czystej postaci.
Skoro katoliccy lekarze chcą być tak prawi i wierni katolickim ideom, to stojąc z założonymi na piersiach rękoma i wyznając wolę boską powinni od razu zdać sprzęt, bo cóż tu po nich?
"Niech się dzieje wola nieba,  z nią się zawsze zgadzać trzeba"! Jesteś bezpłodna? - bóg tak chciał,  rok w rok zachodzisz w ciążę? - bóg tak chciał,  umierasz na raka? - bóg tak chciał,  masz cukrzycę?- bóg tak chciał!  Jeśli to wyłącznie decyzja boga to po co nam medycyna?
Ale zaraz przypomina mi się przypowieść o facecie który dryfując na głębokiej wodzie czuł, że opada z sił i błagał boga, modlił się do niego, żeby ten go uratował.  I choć podpływała do niego łódź,  ktoś rzucał mu koło ratunkowe, z helikoptera zrzucano linę, ten odmawiając wszelkiej pomocy, oczekiwał samego boga. A gdy stanął już przed jego obliczem, rzecz jasna po tym jak się utopił i zapytał: panie dlaczego mnie nie uratowałeś? Bóg przewrócił tylko oczami i zapytał: a nie wysłałem po ciebie łodzi,  nie zrzuciłem koła ratunkowego, nie przyleciał po ciebie helikopter?
Dlaczego katolickie środowiska, nie tylko medyczne tak bardzo wzbraniają się przed narzędziami jakie wg nich dał nam sam stwórca? Dlaczego nie możemy korzystać nie przebranej skarbnicy wiedzy jaką jest mózg, tak skomplikowany jak niepoznany. Przecież to dzięki niemu medycyna rozwija się tak dynamicznie.
Ale tylko człowiek rozumny potrafi w doskonały sposób wybiórczo interpretować i przywłaszczać sobie prawa natury zasłaniając się wolą boską.
Według deklaracji wiary "człowiek został wyposażony w narządy dzięki którym przez rodzicielstwo staje się współpracownikiem Boga Samego w dziele stworzenia". Rozumiem, że chodzi tylko o narządy płciowe, wykluczając już narząd mózgu? Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że taka deklaracja sprowadza kobietę i mężczyznę tylko i wyłącznie do roli reproduktorów.
Nie ważne co masz w głowie ważne, że masz narządy płciowe więc używaj ich zgodnie z przeznaczeniem.
A rozporządzanie mózgiem zostaw istocie wyższej, gdyż Twoja płeć jest zdeterminowana biologicznie przez boga, a przecież on wie co dla Ciebie jest najlepsze.
Nie masz więc człowieku wolnej woli, a Twoje życie leży teraz w rękach katolickich lekarzy, którzy decyzję o tym, czy Ci pomóc zostawią bogu, tym samym wydając wyrok na Twoje być albo nie być.




czwartek, 29 maja 2014

PO Wyborczy spektakl.


Wstępuję do loży szyderców, zasiadam pomiędzy Statler'em a Waldorf'em, ponieważ nie mogę się powstrzymać, przed skomentowaniem tego, co dzieje się na scenie politycznej. Myślałam, że będę w stanie przejść nad tym do porządku dziennego, nie jestem fanatykiem polityki, ale nie jestem też na tyle cyniczna, żeby mówić, że polityka mnie nie interesuje. Odczuwam wewnętrzną potrzebę wykpienia kilku postaci, chcę być dziś ironicznym obserwatorem, a ponieważ byłam na wyborach i oddałam ważny głos, uważam, że mam do tego w pełni uzasadnione prawo. Prawo, jakie dała nam demokracja, która nie jest głupia jak uważa Królewski Błazen. Głupi są ludzie którzy nie rozumieją na czym demokracja polega, nie umieją z niej korzystać i obwiniają ją o wszytko! Demokracja to nic innego, jak rządy ludu, a jeśli lud jest głupi, to mamy głupie rządy, ale wciąż demokratyczne. "Głupi ten, co głupio robi" jak mawiał Forrest Gump.

"Statler: Myślę, że to przedstawienie nasuwa bardzo ważne pytanie.
Waldorf: Jakie?
Statler: Po co oni to robią?"

Z przodu sceny Królewski Błazen ochoczo podskakuje wokół samego siebie. Przyklaskują mu roześmiane dziecięce buzie i dorośli idioci, którym Państwo przeszkadza w każdej sferze ich smutnego życia. Teraz mają okazję trochę się pośmiać, oby nie był to śmiech przez łzy. Zaraz, zaraz są też kobiety! Jaka szkoda, że to było ich ostatnie głosowanie! Chociaż, może to i lepiej? Po co taka statystycznie mniej inteligenta osóbka ma mieć prawo głosu, skoro marnuje go na odebranie równości innym?

"Waldorf: Ten show zaczyna się chyba rozkręcać...
Statler: Owszem, pewnie ktoś im powiedział, że trudniej trafić poruszający się cel!"

Gdzieś za rozbrykanym stadkiem wesołków majaczy postać Smutnego Klauna. Nie może się biedak nadziwić, że przegrał. Poziome bruzdy na jego czole układają się w szereg znaków zapytania, siwy włos zaczyna pokrywać idealnie zaczesaną grzywkę. Brakuje tylko łzy, która spływając po policzku zostawi rozmazany ślad na idealnym politycznym makijażu.
Ale cóż to? Z pomocą nadchodzi sam Szpieg z Krainy Deszczowców! Wyłania się z gęstej mgły i swą czarną peleryną rozwiewa wszelkie wątpliwości! Za nim murem stoją niezależni eksperci, którzy zrobią wszystko, by tylko dorwać Wawelskiego Smoka. Wstrząsający materiał z liczenia głosów w obwodowej komisji wyborczej nr 103 jest tak przerażający, że sam Tajemniczy Don Pedro  ze strachem w oczach bez namysłu wskazuje setki innych lokali gdzie zapewne Bartolini Bartłomiej Herbu Zielona Pietruszka wraz ze swymi poplecznikami dokonał kuchennego sabotażu niczym Z Piekła Rodem! To oni, ci, wiadomo którzy, weszli od zaplecza i podłożyli zdechłą rybę, aby smród zawładną umysłami losowo wybranych członków komisji. Wielki spisek! Karramba! Kolejny dowód na to, po której stronie tak naprawdę stoi Smok Wawelski!
"A Smok Wawelski jest poczciwy, chociaż wieczorami siada na ławeczce i pali fajkę."

"Statler: Idę poszukać mojego adwokata.
Waldorf: Po co?
Statler: Spróbuję sie dowiedzieć, czy można pozwać do sądu przedstawienie za całkowity brak gustu."

Kurtyna.....

"Cały kłopot polega na tym, że głupcy są pewni siebie, a mądrzy pełni wątpliwości!"
Helmut Schmidt


Dziękuję za uwagę :-)



środa, 30 kwietnia 2014

Wy Słowianie?

Od kilku dni stacje radiowe katują nas zeszłorocznym "przebojem" o Słowianach, przygotowując chyba społeczeństwo na dramatyczną porażkę w konkursie Eurowizji. O wyborze utworu, jak donosi Nesweek, zadecydowała Telewizja Polska uznając się za wyrocznię, ponieważ dotychczasowe konkursy audiotele jak do tej pory nie wyłoniły jeszcze godnego następcy Edyty Górniak, która tak dzielnie dwadzieścia lat temu obroniła drugie miejsce, w tym jakże zacnym konkursie.
Ja rozumiem, że gusta są różne, że to się może podobać, teledysk niebanalny, bez podtekstów jak zapewnia Cleo i Donatan, a jeśli nie wierzymy, to polecają jechać na wieś...
Nie będę się tu czepiać merytorycznej zawartości tekstu piosenki, chociaż może warto wspomnieć, że geny dziedziczymy po połowie od obojga rodziców, więc "poruszanie tym co mama w genach dała" daje obraz co najmniej dziwny i dyskryminuje tatę. O dyskryminacji ojców czytałam ostatnio ciekawy artykuł, o tutaj, za jeden komentarz dostało mi się dość osobiście, no ale cóż, skoro jestem taką ekshibicjonistką, że podpisuję się nazwiskiem pod tym co piszę to chyba sama jestem sobie winna.
Ale wracając do Słowian, czy też Słowianek, bo już się zgubiłam. Tak czy inaczej "mamy to czego nie ma nikt inny", cóż za skromność! Nikt inny, nie ma "naturalnych kształtów", "wódeczka lepsza niż whisky i giny" - z tym się nie zgodzę! Ale "wychowane na swojskiej śmietanie, i rumiane jak chleb"! - no gdzie? Gdzie indziej znajdziecie takie Słowianki? W konkursie stanąć z nami mogą chyba jedynie Czeszki wychowane na knedlikach! A jakże, wszak "zjeżdżają do nas z wielu stron świata, szukają żon idealnych, bo nasze Panie nie mają kompleksów, bo nie mają powodów ich mieć!" Ich? Tych kompleksów? Czy to nie są czasem te kompleksy? Ja mam je - te kompleksy.
Eh, chyba nie jestem Słowianką... To by się nawet zgadzało, bo moja pierwotna Wieś do której najchętniej wracam leży w dolnośląskim, a tam kiedyś były Niemcy!
Przyszło mi do głowy, że ten utwór celowo trąca pewnego rodzaju ironią, jednak ta ironia jest tandetna, więc czy przystoi aby reprezentował nasz kraj na scenie europejskiej? Czy naprawdę chcemy zareklamować się niezłymi dupami i wódą? Nie stać nas na więcej?
A o to i moja pierwotna wieś, gdzie Słowianie uprawiają dzisiaj niemieckie szparagi a cycate laski nie ubiją śmietany w odświętnych strojach ludowych, za to na wiosce obok wychował się jeden ze zdolniejszych muzyków, wokalista reggae. Myślę, że chłopak ma dużo więcej do powiedzenia i przekazania niż Zespół Pieśni i Tańca Uniwersytetu Warszawskiego kompromitujący się na tle Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu!
Ale to tylko moja opinia, zapewne jedna z wielu...

piątek, 11 kwietnia 2014

Jak stworzyłyśmy miejską legendę...

Na specjalne życzenie mojej starej przyjaciółki,  chciałbym opowiedzieć Wam pewną tajemniczą historię. Wydarzyło się to w beztroskich czasach liceum szalonych lat dziewięćdziesiątych. Zdaje się, że była to wiosna, bardzo ciepły wieczór, z jakiegoś powodu postanowiłyśmy spędzić noc poza domem.
Oczywiście byłyśmy już prawie pełnoletnie,  jednak na wszelki wypadek załatwiłyśmy sobie wszelkie stosowne pozwolenia. Nasi koledzy z rock'owego zespołu, właśnie tego wieczoru mieli próbę w Klubie. Klub mieścił się w piwnicy jednego z gitarzystów.  Niewielkie pomieszczenie w którym znajdowała się miedzy innymi stara kanapa, obiekt będący przedmiotem naszych wizji, który miał nam zapewnić komfort podczas nocnej tułaczki. Dźwięk gitar prawie ukołysał nas do snu, więc chłopcy postanowili zostawić nam klucze. Słowo harcerza się rzekło i obiecałyśmy oddać Klub nazajutrz, naturalnie nie zamierzałyśmy go zdemolować, więc pytania w tym kontekście w ogóle nie padły.  Zrobiło się dziwnie cicho... jakoś odechciało nam się spać, białe ściany wokół wydały nam się takie smutne. Jako poprawne uczennice,  znalazłyśmy w swoich wojskowych plecakach rożne akcesoria do rysowania i natchnione weną dałyśmy upust radosnej twórczości. Szybko nieatrakcyjne ściany pokryły się szkicami, wierszem oraz przyrzeczeniem "my to wszystko jutro zamalujemy!"
Nie wiem w jaki sposób odmierzałyśmy czas, nie miałyśmy zegarków ani komórek, ale w końcu przyszedł moment kiedy miałyśmy już dość i uznałyśmy, że czas kłaść się spać. Niestety po zgaszeniu światła wyobraźnia zadziałała ze zdwojoną mocą. Nie było końca dziwnym kształtom i odgłosom. Nie pomogło otwarte okno, przez które wpadało światło podwórkowej latarni, ba! To właśnie to światło objawiło nam wielką czaszkę, która sparaliżowała   nas do tego stopnia, że wtulone w siebie zaklinałyśmy się nawzajem, że nigdy więcej! Zaczęłyśmy zastanawiać się, skąd tu czaszka? Najbardziej prawdopodobna wersja była taka, że podczas budowy tego bloku, w tej właśnie piwnicy zostało popełnione straszne morderstwo i zwłoki denata zamurowano w podłodze! Im dłużej drążyłyśmy temat tym większy strach kład się cieniem na nasze twarze. Dopiero o świcie, gdy płomienie porannego słońca zaczęły rozjaśniać mrok, my wykończone  tworzeniem miejskiej legendy, padłyśmy w objęcia Morfeusza...
Wszystko co się tam wydarzyło zostało przez nas w formie, można powiedzieć komiksu narysowane na ścianach. Walka z pająkiem, ilość wypalonych papierosów, portrety przyjaciół, duch pod postacią wielkiej czachy. Naszym kolegom zabrakło jednak zrozumienia i entuzjazmu dla abstrakcyjnej twórczości i szybko nasze przygody pokryła gruba warstwa białej farby, grzebiąc tym samym ewentualne zwłoki pod podłogą.
Tak oto przepadła gdzieś historia którą odtwarzam teraz po latach, dedykując ją wszystkim tym, dla których stare przyjaźnie cokolwiek znaczą i którzy nie boją się słowa "przyjaźń". Wierzę, że każdy z nas gdzieś tam w głębi pielęgnuje takie wspomnienia i choć coraz częściej kontaktujemy się ze sobą za pomocą facebook'a, nikt nie puka do drzwi a telefon milczy, za to słychać dźwięk powiadomienia czy świergot, to ufam, że tego co za nami nikt nie przekreśla.
Nie przykrywajmy swojego życia grubą warstwą farby, nie traćmy nadziei, że jeszcze kiedyś telefon zadzwoni, w przeciwnym razie jak zaszczepimy w dzieciach świadomość, że warto żyć naprawdę, nie w wirtualnej pajęczynie?

wtorek, 25 marca 2014

Każdy ma takiego fryzjera na jakiego zasługuje!

Pierwszy raz krótkie włosy popełniłam w liceum. Założyłam się z kolegami...chłopcy przeszli już etap długich herów i zaczęli masowo golić sobie głowy, a że byliśmy w dobrych humorach to rzucone przeze mnie luźne hasło "a co? ja się nie zgolę?!" zostało potraktowane bardzo poważnie. Wstyd było się wycofać, honor wziął górę, poszłam pod ostrze. Długość tego co pozostało na mojej głowie nie zasługiwało na miano włosów. Jeden, może półtora centymetra - jeż - to max określenie na jakie mogłam sobie pozwolić. Jednak efekt był zaskakujący i przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania! Już wtedy dostrzegłam, że nożyczki w męskich dłoniach to połączenie idealne. 
Po latach zmagań i poszukiwań znalazłam Fryzjera Idealnego! To On rok temu doprowadził moja głowę do ładu, po tym jak  jeden z asystentów neurochirurga zamachnął się skalpelem wycinając mi zakole równie imponujące jak u Myszki Miki. 
Fryzjer Idealny, to ktoś kto dba nie tylko o nasze włosy. Jest jak balsam dla naszej duszy, tak dla duszy, fryzura jest przy okazji. Połączenie asertywności z empatią w dłoniach Fryzjera Idealnego zawsze da efekt właśnie taki, jak nam się wydaje, że oczekujemy. Dlatego będę się upierać, że Fryzjerem Idealnym jest mężczyzna. Tylko mężczyzna potrafi odgadnąć o co chodzi kobiecie, nawet jeśli ona sama już nie jest pewna co miała na myśli. Przy czym zaufanie jest tu niezmiernie istotne. Daj mu wolną rękę a dopieści twoje włosy tak jak na to zasługują. Od Fryzjera Idealnego zawsze wyjdziesz zadowolona, idąc ulicami starego miasta nie sposób nie czuć się wyjątkowo. Mijając fontannę Czterech Kwartałów, stąpając po bruku Świętego Ducha, kierując się w stronę Długiego Pobrzeża mijasz historię. Uczestniczysz w niej, ponieważ jesteś kimś wyjątkowym, kimś kto będąc tylko sobą może pozwolić sobie na luksus bycia kimś. Magia tego miejsca sprawia, że twój Fryzjer Idealny staje się powiernikiem twojej historii. Dziś kawałek mojej historii został tam, na Grobli i chociaż zapuszczam znów włosy, pozostanę mu wierna, bo każdy ma takiego fryzjera na jakiego zasługuje, a ja zasługuję na Fryzjera Idealnego!

sobota, 8 marca 2014

"Zapamiętaj sobie, dzisiaj jest Dzień Kobiet!"

Niezmienne tego dnia zastanawiam się nad genezą tego święta i za każdym razem wychodzi mi to samo. 
Od ponad stu lat upamiętnia ono ofiary walk o równouprawnienie kobiet. Chociaż już w starożytnym Rzymie początek marca był dobrym pretekstem do świętowania tradycyjnie wówczas pojmowanej kobiecości, nierozerwalnie związanej z płodnością, zamążpójściem i macierzyństwem. Cóż, od czegoś trzeba było zacząć. Musiało minąć wiele stuleci, abyśmy mogły mieć to co mamy dziś. Nie będę tu rozprawiać o równouprawnieniu bo to temat rzeka, a nie chciałbym zostać porwana przez falę własnych przemyśleń. 
Cóż więc mamy? Zaobserwowałam dziś dziwne zjawisko na facebook'u! Kobiety wzajemnie składają sobie życzenia z okazji dnia ich święta. Sama nawet lajknęłam jeden obrazek, ale był na nim taki fajny, mały, szary kotek, który obwąchiwał czerwoną różę. Zaraz potem pomyślałam, że to jest jakieś dziwne, że "baby są jakieś dziwne" i przypomniał mi się ten nieszczęsny film o takim właśnie tytule. 
Tydzień temu był u nas mój Brat, a że Brat na stałe mieszka w Szkocji i przyjeżdża do Polski stosunkowo rzadko, był to dobry pretekst do napicia się szkockiej! Wieczór spędzony w towarzystwie dwóch moich ukochanych facetów jawił mi się jako flashback z dawnych czasów kiedy do "Monopolu" zasiadaliśmy częściej. Serce się moje radowało na samą tą myśl, jednak dla odmiany postanowiliśmy wypożyczyć jakiś film z VOD'a. I tu strzeliłam sobie w stopę! Nie wiem dlaczego uznałam, że polska komedia o wymownym tytule "Baby są jakieś inne" będzie idealna na ten "męski" wieczór. 
Wystarczyłby jeden wyraz na określenie tego filmu - gówno, ale ja pójdę dalej, powiem więcej, użyję dwóch wyrazów - gówno prawda! Patrząc przez pryzmat swojej kobiecości, nie mogę zgodzić się z ani jednym wypowiedzianym tam zdaniem! Półtorej godziny jazdy samochodem z Robertem Więckiewiczem i Adamem Woronowiczem, półtorej godziny dialogu, a właściwie monologu Adasia Miałczyńskiego, czyli w efekcie Marka Koterskiego na temat bab - to był z mojej strony samobój! 
Ale wstyd było się wycofać, moja pokerowa twarz zdawała się być ponad to. Niech sobie malkontenci jedni pieprzą zdrowo bzdury wyssane z palca, niech sobie generalizują, popadają w skrajności i tak koniec końców wylądują z twarzą przy podłodze. O jakaż była moja radość kiedy wiedzeni rzekomym podstępem kolejnej baby, która jak twierdzili skręci w lewo chociaż kierunkowskaz daje w prawo, nie zapanowali nad własnym egocentryzmem i zaryli dzióbkami między własne nogi! 
Długo jeszcze toczyła się dyskusja nad butelką whisky. Do jakich doszliśmy wniosków? Baby i faceci są inni i jedni i drudzy bywają dziwni! Tego nikt nie podważy. Nie oszukujmy się, nie ma jednej sztancy i całe szczęście! Z perspektywy dnia dzisiejszego, polecam ten film każdej prawdziwej kobiecie i każdemu prawdziwemu mężczyźnie, żebyście zobaczyli jacy nie jesteście! 
Dziś jest Dzień Kobiet i każdy ma prawo złożyć nam życzenia,  tak samo my mamy prawo złożyć je innym i nie ma w tym nic dziwnego! W końcu o to była ta walka przez stulecia, równouprawnienie jest w naszych działaniach, równouprawnienie jest w nas, nie wstydźmy się tego i nie umniejszajmy temu! 
Wszystkiego Najlepszego wszystkim Kobietom i Mężczyznom  znającym naszą wartość!

sobota, 1 marca 2014

Zamykam ten rozdział!

Im więcej upłynęło czasu tym trudniej jest mi uwierzyć, że to już za mną.  Tego dnia w tym roku w
kalendarzu nie ma. Chociaż myślę, że jest gdzieś pomiędzy wczoraj a dziś ale dla zrównania się z rokiem zwrotnikowym możemy go przeżywać tylko raz na cztery lata. Wtedy dwa lata temu, to był bardzo długi dzień.  Szłam jak na skazanie bo wiedziałam, że wyrok będzie i choć niektórzy próbowali mnie uspokajać zwalając winę na hormony i ciążę to ja już zdiagnozowałam się sama. No może trochę z pomocą doktora House'a. Czas w tym wielkim urządzeniu jakby się zatrzymał,  zwłaszcza wtedy gdy pani która jeszcze godzinę wcześniej zupełnie bez podstaw zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze, na koniec ze strachem w oczach oznajmiła, że będzie chciał ze mną porozmawiać lekarz. Nie miałam siły jej pocieszać, odpowiedziałam więc tylko "wiem". 
"Krwiak w prawym płacie skroniowym" nie brzmiało dobrze zwłaszcza,  że na głowę wówczas nie upadłam, więc karetka - szpital Gdynia - brak miejsc, bark aparatu, gronkowiec na neurologii, brak patologii ciąży - karetka - szpital Gdańsk Zaspa - czekanie do rana na zespół radiologów - basen - jednak nie jest tak źle może pani chodzić - ale mamy słaby sprzęt, więc - karetka - Gdańsk Uniwersyteckie Centrum Kliniczne - sprzęt jak cholera - gorzej z opisującym który potrzebował na to aż tygodnia - ale wreszcie udało się - jest wynik! Naczyniak jamisty w prawym płacie skroniowym. Guz, z którym można żyć o ile nie zaczyna krwawić. Krew zbiera się w jamie powodując ucisk i dając nieswoiste objawy podróżowania w czasie, przeżywania rzeczywistości z pozycji widza lub wrażenie bycia postacią z kreskówki, jednocześnie nie będąc w stanie określić którą,  może każdą a może żadną.  Jakkolwiek zabawnie to brzmi, to objawy padaczki skroniowej a z tym już do śmiechu nie jest. 
Po włączeniu odpowiednich leków dotrwałam do rozwiązania ciąży, raz było lepiej raz gorzej. Jednak niespodziewana wizyta na Klinicznym Oddziale Ratunkowym przy UCK kiedy malutka miała miesiąc pomogła mi podjąć decyzję o poddaniu się operacji. Obiecałam, że zgłoszę się jak najszybciej, w zamian za to wypuścili nas po kilku godzinach mojego stanowczego "nie położycie mnie dzisiaj na stół! Nie ma mowy, ona ma dopiero 4 tygodnie, dajcie mi jeszcze trochę czasu".
Szybko się jednak nie zgłosiłam, trudno się do tego przygotować ale minął już rok od diagnozy a  czas nie działał na moją korzyść.  Starsza córka skończyła 4 lata, młodsza 7 miesięcy, powoli odstawiana od piersi jakby czuła co się święci,  w końcu była w tym ze mną od samego początku.  Kto jak nie ona najlepiej wiedziała co czuję, mi natomiast trudno było sobie wyobrazić co czuje mój mąż.  Myślę,  że był przerażony bardziej ode mnie ale na pewno trzymał się dzielniej.  Czasem jak egoistka rozklejałam się nad sobą zapominając,  że to nie ja mogę stracić siebie,  lecz On mnie. 
Razem podjęliśmy decyzję,  że to już czas.  Zostawiłam więc rodzinę wiedząc,  że poradzą sobie przez te kilka dni, wiedziałam również,  że idę w dobre ręce,  wszak miał mnie operować jeden z najlepszych neurochirurgów w kraju. Tak, to był piękny dzień, żeby uratować komuś życie.  W nocy padał śnieg a rano otuchy dodały mi promienie słońca i Profesor S. żegnający mnie słowami "do zobaczenia wieczorem", anestezjolog w czapeczce z Bartem Simpsonem życzący mi kolorowych snów. To nie mogło skończyć się źle!
Powrót do świata był bolesny, ale jakże obiecujący kiedy zobaczyłam uśmiechnięta twarz Profesora gdy usłyszał ode mnie odpowiedz na pytanie jak się nazywam. Kolejne dni były ciężkie,  ale powoli zbliżały mnie do wielkiego powrotu, powrotu do życia.
Na te wszystkie wspomnienia przechodzą mnie dreszcze,  trudno uwolnić się od wrażenia,  że to było wczoraj,  ale już po wszystkim. Blizna w środku lubi o sobie przypomnieć i przenosi mnie chwilami w inny wymiar, już mocno przytłumione deja vu pozwala przeżywać rzeczywistość po raz kolejny, ale szybko wracam na ziemię głaszcząc się po bliźnie na głowie.
Tak oto za pięć dni minie rok, chciałbym nie świętować tej rocznicy, chciałbym zwyczajnie przeżyć ten dzień.  Wycałować męża i córki na dzień dobry, w pracy pożytecznie spędzić czas, wypić mocną kawę, posłuchać muzyki, zjeść dobry obiad albo chociaż kolację, obejrzeć wieczorynkę, życzyć dzieciom słodkich snów,  spędzić wieczór u boku ukochanego.
Nie chcę znowu jechać na blok, nie chcę mieć intubacji, nie chcę by bolała mnie głowa, nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Przeżyłam to już  raz, opisałam i zamykam ten rozdział!
Dziękuję,  że mogłam to opisać.  

sobota, 8 lutego 2014

"A ty co? księgowy?"

Tak się składa, że jestem ujawnioną fanką nadawanego pod koniec lat 90tych w polskiej telewizji, amerykańskiego serialu o pewnej chudej prawniczce pracującej w nietypowej kancelarii. Dzień jak co dzień, chuda prawniczka stojąc w korku na jednej z ruchliwych ulic Bostonu, bierze udział w niegroźnej stłuczce, podczas której jakiś facet zatrzymuje się z impetem na jej tylnym zderzaku.
Naturalnie, dochodzi do nerwowej wymiany zdań kończącej się wykrzyczanym pytaniem przez chudą prawniczkę: "A ty co? księgowy?" 
Wtedy się śmiałam! Właściwie teraz też się śmieję... tyle, że zza biurka...
Będąc ostatnio na towarzyskim spotkaniu u mojej przyjaciółki prawie się wygadałam gdzie pracuję, aż jedna z nowo poznanych koleżanek po uzyskaniu odpowiedzi na pytanie czym się zajmuje, z czarującym uśmiechem wypaliła:  "tak myślałam :-)". 
O do licha! Tego już za wiele. Zdarzało się, że ludzie patrzyli z politowaniem, żałowali mnie i pocieszali, ale żeby "tak myślałam:-)"!? 
Czyli, że co? Że wyglądam, że zachowuję się jak księgowa? Czyli, że jak?
Rozumiem, gdybym na powitanie rzucała "cześć! jaką formę opodatkowania wybrałeś?" ale ja mam to w dupie, nic mnie to nie obchodzi, wisi mi to i nie, nie robię rocznych pitów a już na pewno nie za paczkę Merci!
Proszę się ze mnie nie śmiać, proszę mi nie współczuć! Proszę nie kazać mi się tłumaczyć, że lubię to, proszę się nie dziwić, że wiem o czym jest art.100 ust.1 pkt.4 ustawy o vat!
Wierzcie mi, nigdzie tak bezkarnie i zasadnie nie przeklinam.
Jest wesoło i jest co robić, cóż, ktoś tą czarną robotę musi odwalić. Skoro niektórzy nie mają odwagi zmierzyć się z systemem ale pierwsi najgłośniej się śmieją, niech wiedzą, że ja śmieję się razem z nimi! 


wtorek, 28 stycznia 2014

zielona herbata, podwójnie parzona

Dziś naprawdę zwolniłam.... zatrzymałam się i zaczynam odpoczywać. Nie piję kolejnej kawy. Piję herbatę, zieloną herbatę podwójnie parzoną. Nie myślę o pracy, myślę o tym co zrobić na obiad, mam już nawet jakiś pomysł i nie, to nie będzie pizza. 
Facet z pizzerii jak słyszy mój głos w słuchawce pyta: "pół amor, pół emo?", jestem chyba jego najlepszą klientką. Wczoraj jak głupia tłumaczyłam się dlaczego tak często, że ciągle tylko pizza, że pan to pewnie sobie o mnie myśli, ale wróciłam do pracy i.... bla bla bla. Co tu dużo gadać! Facet na pewno się cieszy, w końcu to jego kasa, a że pizza jest genialna i facet lubi pogadać,  to właściwie... czemu nie! 
Ale dość! Dziś pizzy nie będzie. Dziś będzie Kura Domowa! 
Nie żebym się użalała nad sobą, nie jest tak, że od 3 miesięcy jemy tylko pizze. Ale faktycznie powrót do pracy nie był na pół etatu, chociaż niektórym tak się mogło wydawać kiedy przed zachodem słońca wychodziłam z korpo. 
Na szczęście Stare "Wesołe"* Biuro przyjęło mnie z otwartymi rękami i nawet zdarza mi się wyjść przed zachodem, ale obserwując przyrodę, nie da się nie zauważyć, że dni są już coraz dłuższe. Zejdzie mi pewnie do wiosny sprzątanie bałaganu jaki zrobił się podczas mojej nieobecności. Nawet nie mam zamiaru sprawdzać o której godzinie słońce zachodzi w marcu, zwłaszcza, że teraz piję herbatę, zieloną herbatę podwójnie parzoną. 
Wykorzystam ten wolny dzień jak tylko się da, ale nie będę sprzątać ani prasować, czy prać!
O Młodsza się obudziła, pojedziemy po Starszą do przedszkola, wrócimy, pobawimy się, zjemy obiad a wieczorem z mężem wypijemy winko, koniecznie czerwone bo jest bardzo zdrowe!


ps. "Wesołe" Biuro? po prostu, bo mieści się na ulicy Wesołej, więc jak tu się nie cieszyć? :-)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Jest zima i zimno być musi!

Tak, mamy styczeń,  jest zima.  Tak, zimą pada śnieg,  zimą jest mróz. Trzeba będzie odkopać auto, skrobać szyby, odśnieżyć miejsce parkingowe a i tak przyjedzie facet z pługiem i zasypie  wyjazd. Ale mam nowy akumulator a w bagażniku podręczną łopatę. Mam też ciepłą czapkę i rękawice. W końcu jest zima! Niech pada, niech będzie mróz, bo jest pięknie. Po zmroku zimowa aura nabiera jeszcze większego uroku. Puszysty biały puch i gra światła powodują niecodzienny widok. Migoczące płatki śniegu jak małe chochliki figlują beztrosko w blasku lamp, bawią sie w berka i w chowanego. Masz wrażenie, że je słyszysz chociaż śnieżna noc jest taka cicha, taka przytulna, prawie ciepła. Skrzypiący pod butami śnieg i ten cudowny mroźny zapach przywołuje wspomnienia najsroższych zim naszego dzieciństwa.  Czy ktoś się wtedy bał mrozu? Czy ktoś bał się padającego śniegu?
A jednak za tym tęskniłam, za prawdziwą zimą, za szczypiącym w poliki mrozem, za mokrymi rękawiczkami, za grubą czapką. 
Nie narzekajmy na zimę,  zaakceptujmy ją, przyzwyczajmy się w końcu!   
Cytując już klasyka "sorry, mamy taki klimat"! 
Czy komuś jeszcze jest zimno? :-)