sobota, 1 marca 2014

Zamykam ten rozdział!

Im więcej upłynęło czasu tym trudniej jest mi uwierzyć, że to już za mną.  Tego dnia w tym roku w
kalendarzu nie ma. Chociaż myślę, że jest gdzieś pomiędzy wczoraj a dziś ale dla zrównania się z rokiem zwrotnikowym możemy go przeżywać tylko raz na cztery lata. Wtedy dwa lata temu, to był bardzo długi dzień.  Szłam jak na skazanie bo wiedziałam, że wyrok będzie i choć niektórzy próbowali mnie uspokajać zwalając winę na hormony i ciążę to ja już zdiagnozowałam się sama. No może trochę z pomocą doktora House'a. Czas w tym wielkim urządzeniu jakby się zatrzymał,  zwłaszcza wtedy gdy pani która jeszcze godzinę wcześniej zupełnie bez podstaw zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze, na koniec ze strachem w oczach oznajmiła, że będzie chciał ze mną porozmawiać lekarz. Nie miałam siły jej pocieszać, odpowiedziałam więc tylko "wiem". 
"Krwiak w prawym płacie skroniowym" nie brzmiało dobrze zwłaszcza,  że na głowę wówczas nie upadłam, więc karetka - szpital Gdynia - brak miejsc, bark aparatu, gronkowiec na neurologii, brak patologii ciąży - karetka - szpital Gdańsk Zaspa - czekanie do rana na zespół radiologów - basen - jednak nie jest tak źle może pani chodzić - ale mamy słaby sprzęt, więc - karetka - Gdańsk Uniwersyteckie Centrum Kliniczne - sprzęt jak cholera - gorzej z opisującym który potrzebował na to aż tygodnia - ale wreszcie udało się - jest wynik! Naczyniak jamisty w prawym płacie skroniowym. Guz, z którym można żyć o ile nie zaczyna krwawić. Krew zbiera się w jamie powodując ucisk i dając nieswoiste objawy podróżowania w czasie, przeżywania rzeczywistości z pozycji widza lub wrażenie bycia postacią z kreskówki, jednocześnie nie będąc w stanie określić którą,  może każdą a może żadną.  Jakkolwiek zabawnie to brzmi, to objawy padaczki skroniowej a z tym już do śmiechu nie jest. 
Po włączeniu odpowiednich leków dotrwałam do rozwiązania ciąży, raz było lepiej raz gorzej. Jednak niespodziewana wizyta na Klinicznym Oddziale Ratunkowym przy UCK kiedy malutka miała miesiąc pomogła mi podjąć decyzję o poddaniu się operacji. Obiecałam, że zgłoszę się jak najszybciej, w zamian za to wypuścili nas po kilku godzinach mojego stanowczego "nie położycie mnie dzisiaj na stół! Nie ma mowy, ona ma dopiero 4 tygodnie, dajcie mi jeszcze trochę czasu".
Szybko się jednak nie zgłosiłam, trudno się do tego przygotować ale minął już rok od diagnozy a  czas nie działał na moją korzyść.  Starsza córka skończyła 4 lata, młodsza 7 miesięcy, powoli odstawiana od piersi jakby czuła co się święci,  w końcu była w tym ze mną od samego początku.  Kto jak nie ona najlepiej wiedziała co czuję, mi natomiast trudno było sobie wyobrazić co czuje mój mąż.  Myślę,  że był przerażony bardziej ode mnie ale na pewno trzymał się dzielniej.  Czasem jak egoistka rozklejałam się nad sobą zapominając,  że to nie ja mogę stracić siebie,  lecz On mnie. 
Razem podjęliśmy decyzję,  że to już czas.  Zostawiłam więc rodzinę wiedząc,  że poradzą sobie przez te kilka dni, wiedziałam również,  że idę w dobre ręce,  wszak miał mnie operować jeden z najlepszych neurochirurgów w kraju. Tak, to był piękny dzień, żeby uratować komuś życie.  W nocy padał śnieg a rano otuchy dodały mi promienie słońca i Profesor S. żegnający mnie słowami "do zobaczenia wieczorem", anestezjolog w czapeczce z Bartem Simpsonem życzący mi kolorowych snów. To nie mogło skończyć się źle!
Powrót do świata był bolesny, ale jakże obiecujący kiedy zobaczyłam uśmiechnięta twarz Profesora gdy usłyszał ode mnie odpowiedz na pytanie jak się nazywam. Kolejne dni były ciężkie,  ale powoli zbliżały mnie do wielkiego powrotu, powrotu do życia.
Na te wszystkie wspomnienia przechodzą mnie dreszcze,  trudno uwolnić się od wrażenia,  że to było wczoraj,  ale już po wszystkim. Blizna w środku lubi o sobie przypomnieć i przenosi mnie chwilami w inny wymiar, już mocno przytłumione deja vu pozwala przeżywać rzeczywistość po raz kolejny, ale szybko wracam na ziemię głaszcząc się po bliźnie na głowie.
Tak oto za pięć dni minie rok, chciałbym nie świętować tej rocznicy, chciałbym zwyczajnie przeżyć ten dzień.  Wycałować męża i córki na dzień dobry, w pracy pożytecznie spędzić czas, wypić mocną kawę, posłuchać muzyki, zjeść dobry obiad albo chociaż kolację, obejrzeć wieczorynkę, życzyć dzieciom słodkich snów,  spędzić wieczór u boku ukochanego.
Nie chcę znowu jechać na blok, nie chcę mieć intubacji, nie chcę by bolała mnie głowa, nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Przeżyłam to już  raz, opisałam i zamykam ten rozdział!
Dziękuję,  że mogłam to opisać.  

2 komentarze:

  1. Magda czytam to juz trzeci raz i ciągle ściska mnie w gardle. Dobrze, że macie to za sobą. Agnieszka R

    OdpowiedzUsuń
  2. Magda popłakałam się jak to przeczytałam jesteś bardzo dzielną kobietką i wspaniałą mamą życzę Tobie i całej Twojej rodzince dużo zdrówka:)
    p.s. poza tym nie wiedziałam że masz taki talent i łatwość do pisania pozdrawiam koleżanka z liceum Maja M wtedy I ;)

    OdpowiedzUsuń